czwartek, 14 kwietnia 2016

Ladybug & Cat Noir: Rozdział 9

*Charles*
                Leżę na swoim ogromnym łóżku. Mam wszystkiego dość. Nienawidzę tego domu! Gdyby nie Młody, totalnie oszalałbym u wuja.
                Odpalam laptopa i wpisuję hasło. Automatycznie na ekranie ukazują się wszystkie informacje, jakie zdobyłem o Papillon. Zniszczę tego sukinsyna za wszelką cenę! Niestety… Muszę grać jakiegoś cholernego bohatera. Klikam w odpowiednią ikonę, a na monitorze pojawia się postać Ladybug i wszystkie zgromadzone przeze mnie o niej wiadomości. Muszę pozyskać jej pomoc i zaufanie. Niech myśli, że jestem równie szlachetny jak ona i Kocur! Spoglądam na swoje dłonie. Cały czas widzę na nich krew. To moja wina… Ona umarła przez moją słabość. Zemszczę się na Papillon, a  kiedy go dorwę sprawię, by cierpiał tak jak ja. Śmierć to za mało… Zniszczył całe moje życie, jedyny jasny punkt, który lśnił w moim życiu. Odebrał mi ją… Dla mnie już nie ma ratunku, zabiję go chociażbym musiał spalić cały Paryż.
                – Zemsta nie ukoi bólu – słyszę głos za plecami.
                Odwracam się. Oczywiście przeszywają mnie zielone oczy mojego „zółwiopodobnego” towarzysza. No cóż niedobrana z nas do końca para. Greelf, a raczej Weiji został mi wręczony przez Mistrza Fu. Staruszek uznał, że muszę zastąpić Madame Butterfly. Tego nie da się zrobić. Jednak moc wynikająca z posiadania Miraculum jest nieziemska i w istocie pomoże mi w realizacji celu. Weiji, no cóż lubi prawić mi morały, ale jest również dobrym słuchaczem. Tylko jemu powierzam wszystkie moje tajemnice. Nie pochwala moich decyzji, ale też nie krytykuje mnie z ich powodu. Nadałem mu ksywkę Greelf, ponieważ podczas naszej pierwszej przemiany, zamiast mieć coś wspólnego z żółwiem, zamieniłem się w wilka. Dzięki Bogu! Jednak Weijiemu to się nie spodobało, a ja postanowiłem go nazwać trochę inaczej.
                – Greelf nie praw morałów!
                – Mam na imię Weiji! Powinieneś skupić się na misji. Pamiętaj nie możemy dopuścić do odebrania wam Miraculum. Papillon jest niepoczytalny, ogarnięty szałem potęgi. Pamiętaj również o przepowiedni:
Miłość i braterstwo
Odwaga i walka
Trójki męstwo
Wiara wątła  jak lalka
Spryt waszą ukrytą  siłą
Poświęcenie dobrą drogą
Nadzieja niech będzie wam miłą
Inaczej śmierć zgotuje wam srogą.
                – Dlaczego ciągle trujesz mi o jakiejś przepowiedni! Rozumiesz o co tam w ogóle chodzi?! Dajesz mi jakąś źle ułożoną rymowankę i liczysz, że będę współpracować z tamtą dwójką!
                Bezsensownie kopię kant biurka. Spoglądam na dziewczynę na zdjęciu… Ladybug. Połykam ogromną gulę w gardle. Tak bardzo przypomina mi ją. Nie rozumiem tego, wyglądają w sumie całkiem inaczej. Ona miała długie, rude włosy i czekoladowe oczy, Ladybug zaś jest brunetką o błękitnych oczach. Jednak ten uśmiech, charakter, zdecydowanie i poświęcenie charakteryzuje je obie. Kiedy pierwszy raz ją spotkałem, myślałem, że to ona, w innym ciele. Myślałem, że Bóg mi ją zwrócił. Niestety, śmierci nie da się cofnąć. Przekonałem się o tym na własnej skórze. Ladybug… Dowiem się kim ona jest! Nie daje mi spokoju ta wielka niewiadoma! Czuję, że ona może przywrócić mi spokój. Jeśli jest taka jak ona, na pewno mnie zrozumie i pomoże dopełnić zemsty. Tak bardzo jej pragnę.
                – Wiem, że cierpisz – zaczyna Greelf – Jednak zemsta nie przywróci do życia Blanci. Nikt nie ma mocy, by wskrzeszać! Możesz jednak dokończyć jej dzieło – oznajmia spokojnie, kładąc mi małą rączkę na ramieniu.
                Uderzam pięścią o blat stołu. Nie musi mi tego przypominać. Nie chcę słyszeć jej imienia, to zbyt boli. Ciągle mam przed oczami, jej ciepłe oczy. Uśmiech, którym dodawała mi odwagi. Nasz taniec na balu półmetkowym. Nasz pierwszy pocałunek, gdy wyznała mi prawdę o swoim podwójnym życiu. Chciałbym tylko to pamiętać. Ale jak można zapomnieć widoku ciała swojej ukochanej?! Wyglądała jak w śnie. Jeszcze długo całowałem jej zimne usta. Ocierałem łzy, które jak ona zastygły w bezruchu. Papillon odebrał jej Nuru… Wydał na nią wyrok śmierci.
                – Dokończę… Zniszczę tego szaleńca! Odzyskam jej Kwami! – mówię, pochylając się nad biurkiem. Nie chcę, by Greelf na mnie patrzył. Nienawidzę własnej słabości. – I już mówiłem… Nie chcę słyszeć nigdy więcej jej imienia – kończę zimno.
                Pośpiesznie biorę kurtkę i kieruję się w stronę wyjścia. W połowie schodów spotykam Adriena. Jest zadowolony, więc pewnie randka była udana. No cóż może i dobrze, widać, że ta dziewczyna za nim szaleje. W sumie, gdyby nie to, że mój kuzyn ją lubi, to sam zacząłbym do niej startować.
                – Jak randka Młody? – pytam z moim zwykłym, sarkastycznym uśmiechem. O tak, przez ten rok stałem się mistrzem masek.
                – Jesteśmy przyjaciółmi. Wyjaśniliśmy sobie wszystko, oboje potrzebujemy czasu.
                Patrzę na niego jak na skończonego idiotę. Ma świetną laskę przy sobie, a on mi mówi, że to jego przyjaciółka. Nie mogę uwierzyć, że to mój kuzyn! Na 100 % musiał go podrzucić listonosz! Nie ma czegoś takiego jak przyjaźń damsko-męska, błagam!
                – W takim razie nie masz nic przeciwko, gdy trochę zagadam do naszej Mari? – pytam z wrednym uśmieszkiem.
                – Charly! Ona nie jest jakąś tam dziewczyną! Nie możesz jej skrzywdzić! Już gadaliśmy o tym! Nie możesz tak bawić się dziewczynami!
                –Nikogo nie krzywdzę, same się pchają. Wiedzą, że nie jestem stały w uczuciach. Z tą Marinette mogłoby coś wyjść, jest mądra i urocza – ciągnę dalej, jeśli w prosty sposób nie rozumie, że ona jest dla niego stworzona, to ja mu to uświadomię w bardziej sadystyczny sposób. 
                – Nie pozwolę ci jej skrzywdzić – oznajmia.
                – Nie mam takiego zamiaru – odpieram z wrednym uśmieszkiem. – Wychodzę!
                – Będziesz przed dziesiątą, wiesz jaki jest ojciec?
                Kręcę przecząco głową. Nikt nie ma prawa mnie ograniczać. Kieruję się w stronę wyjścia.
                – Będziesz mnie krył, co nie? – rzucam i przekraczam próg mojego paryskiego więzienia.          
                Nie wiem, gdzie idę. Nie mam konkretnego celu. Po prostu chcę pobyć sam, powdychać tego miejskiego powietrza, ogłuszyć myśli wielkomiejskim hałasem. Nagle na jednym  krzyżowań migają mi przed oczami czarne włosy, które w świetle latarni błyszczą na granatowy kolor. Znam tylko dwie osoby, które takie mają: Ladybug i Marinette. Ruszam w tamtą stronę. Dziewczyna chyba wyczuła moją obecność, bo przyspieszyła kroku.
                – Hej! Czekaj! – krzyczę.
                Marinette odwraca się na moje słowa.
                – Kuzyn Adriena? – pyta.
                – Charles- oznajmiam szarmancko i całuję wierzch jej dłoni.
                – Miło mi, ale spieszę się – oznajmia chłodno.
                Patrzę na nią zdziwiony, dawno nie spotkałem dziewczyny, która pała do mnie taką niechęcią. Wydaję się być do mnie wrogo nastawiona. No cóż lubię wyzwania! Może Mari urozmaici mi trochę życie.
                – Nie powinnaś chodzić sama wieczorami!
                – Nie martw się dam sobie radę – odpiera.
                – A może mógłbym ci towarzyszyć? – pytam z nadzieją w głosie. Każda kobieta o dobrym serduszku, nie może się oprzeć, gdy zadaję pytanie takim tonem.
                Dziewczyna jest trochę zagubiona. Zastanawia się co robić. Tak jak myślałem, ma mięciutkie serduszko.
                – Idę na lekcje kung-fu – oznajmia.
                Zaskakuje mnie. Nie spodziewałem się, że taka drobna i delikatna dziewczyna trenuje sztuki walki. No nic, robi się coraz ciekawiej.
                – Dziś mam pierwszą lekcję. Jak chcesz możesz ze mną iść, ale nie mów o tym nikomu – mówi twardo i rusza w stronę budynku, wybudowanego w tradycyjnym, chińskim stylu. No cóż idę za nią, może będą jeszcze miejsca.
                Okazuje się, że mogę się dopisać na kurs. Teraz nie dam jej spokoju, będzie mnie widzieć codziennie. Zbliżę się do niej, może wtedy mój kuzyn zrozumie, że zależy mu na niej.
                Zerkam na nią, jest skupiona. Naprawdę jej na tym zależy, ciekawi mnie dlaczego zdecydowała się nauczyć kung-fu. Nic nie dzieje się bez powodu.
                Godzina mija bardzo szybko. Ledwie wychodzimy z budynku, a przed oczami przelatuje nam Cat Noir, goniący jakiegoś faceta, który rozwala wszystko kolorowymi fajerwerkami. Tak kończą niezadowoleni piromani w rękach Papillon.
                – Muszę lecieć, rodzice się będą martwić! – krzyczy Mari.
                Chcę ją złapać, ale znika mi z oczu. Szybka jest. Mam nadzieję, że bezpiecznie dojdzie do domu.
                – Greelf!
                – Weiji! – poprawia mnie Kwami.
                – Niech ci będzie – oznajmiam – Transformacja!
                Po chwili jestem gotowy, biegnę w stronę walczących. Równo ze mną przybywa Ladybug.
                – Widzę, że dziś mamy pokaz fajerwerków – kwituje.
                Dopiero teraz dwójka bohaterów mnie zauważa. Nasz niszczycielski piroman, ma jednak nadal wszystko w nosie i nadal demoluje ulice Paryża.
                – Możesz go spowolnić?! – pyta bohaterka.
                Kiwam głową. Wykonuję moje zaklęcie. Nadlatuje stado ptaków i zaczyna atakować opętanego. Kot, wykorzystując sytuację używa Cataclysmu i rozwala właz do studzienki kanalizacyjnej, do której wpada super-złoczyńca. Ladybug za pomocą jo-jo skacze w tamtą stronę i wyrywa z ręki opętanego wiązkę zimnych ogni. Łamie je i oczyszcza Akumę. Kot podbiega do dziewczyny, przybijają sobie żółwika. Mimo kłótni, starają się udawać, że wszystko pomiędzy nimi jest w porządku. Wiem, że oboje się kochają, ale ten związek nie ma sensu. Poważne relacje w naszym zawodzie są zbędne. Zresztą Ladybug zasługuje na kogoś wspaniałego, a Kocur jest wkurzający. Nie rozumiem, dlaczego zarazem lubię tego całego Cat Noir i mam ochotę mu przywalić. Nagle widzę jak podchodzą do mnie. Wyciągają swoje dłonie. Serio? Mam się bawić w tą ich zabawę. Zażenowany przybijam tego żółwika dla świętego spokoju. Weiji  powinien być zadowolony, solidaryzuje się z nimi. A raczej muszę, powinni myśleć, że jestem ich wspólnikiem. To nie czas, by poznali moje cele.

*Marinette*
                Włączam komputer. Tworzę kolejne sprawozdanie na temat nowego złoczyńcy i moich współpracowników. Moje bazy danych są pokaźne. Każda informacja może być istotna. Tylko o cholernym Papillon nic prawie nie mam! Tak samo jak o Alpha Wolf. Nie ma nigdzie o nim żadnych informacji, pojawił się znikąd. Z mojego gardła wydobywa się westchnienie. Wszystko mnie boli. Najpierw trening, potem walka. Jutro wybieram się na siłownie. Muszę się doskonalić, jeśli chcę pokonać tego bandytę. Powinnam osiągnąć doskonałą formę. Znów zerkam na sylwetki wszystkich super- złoczyńców. Co łączy ich oprócz chęci zdobycia Miraculum?!
                – Ostatnio walki idą wam zaskakująco łatwo – oznajmia Tikki.
                – I to mnie martwi – odpieram.
                Czuję, że szykuję się coś złego. Papillon bawi się z nami w kotka i myszkę. Nie chcę byśmy poznali prawdę, ale jaką? Nagle w mojej głowie pojawia się myśl. Czy to może być prawda?
                – Tikki, a jeśli Papillon oddaje super-łotrowi całą swoją moc? Czy to możliwe, że opętani zyskują zupełną potęgę Miraculum Motyla, tylko nie są wstanie jej w pełni wykorzystać?
                Moja kwami obdarza mnie zaskoczonym spojrzeniem.
                – To jest prawdopodobne, zważywszy na to, że super-złoczyńców najczęściej mogłaś pokonać tylko z pomocą Kota. To by znaczyło…
                – Że oni wszyscy to tylko naczynia, w które Papillon wlewa swoją moc.
                W mojej głowie zaczyna rodzić się plan. Szalony, a jeśli to będzie konieczne, zrobię wszystko, by pokonać Papillon.
***
                Następnego dnia zmierzam do szkoły wraz z Alyą. Dzięki Bogu wybrałyśmy ten sam profil i jesteśmy razem w klasie w liceum. Uśmiecham się promiennie, szkoła to ostatnie miejsce, w którym mogę być w pełni normalna. Nagle czuję dotyk dłoni na moim ramieniu. Odwracam się gwałtownie. Na moje nieszczęście, przed moimi oczami, pojawia się flirciarski uśmiech Charlesa. Chciałaby, żeby dał mi trochę świętego spokoju.
                 – Jak tam Mała? Martwiłem się, tak nagle zniknęłaś.
                Alya spogląda na mnie znacząco. Ona serio myśli, że kręcę z kuzynem Adriena! Na moje nieszczęście zza horyzontu wyłania się blondyn. Dziwię się, bo automatycznie mnie obejmuje, wręcz w obronnym geście. Czy jest zazdrosny o kuzyna? Moje policzki stają się gorące.
                – Adrien! Może następnym razem dołączysz do nas, wczoraj  spacerowałem  z Mari. Spędziłem bardzo przyjemnie czas.
                Co on sobie wyobraża? Co teraz pomyśli o mnie Adrien? Blondyn mocniej mnie ściska. Czuję ogromne ciepło. Niestety nawet teraz nie mogę wyperswadować sobie Kocura z głowy! Jak można kochać dwie osoby?
                – Spotkaliśmy się przez przypadek! – mówię gwałtownie.
                – Spóźnimy się na lekcje– przerywa mi blondyn i ciągnie mnie w stronę klasy.
                Widzę, że Adrien jest zdenerwowany. Czy to jest zazdrość?
                – Uważaj na niego! Może cię zranić – mówi, nie odwracając się w moją stronę, jest zły. Zatrzymuję się gwałtownie i łapię go za ręce. Wbijam swój wzrok w jego zielone oczy.
                – Nie zależy mi na nim! Kocham tylko ciebie…
                – I tego drugiego – kończy łagodnie.

                Jego oczy łagodnieją. Znów staje się tym kochanym Adrienem. Przytulam go na środku korytarza. Mam gdzieś, że pół szkoły zacznie huczeć od plotek. Chcę być szczęśliwa, a mój ukochany jest na wyciągniecie ręki. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz