Leżę na podłodze przy wejściu do piekarni. Dywanik pode mną jest mokry,
poplamiony czerwienią. Do mojego nosa dociera metaliczny zapach. Jak na
zawołanie wypluwam to, co znajduje się w moich ustach. Krew i ten obrzydliwy posmak
w ustach. Przerażona spoglądam na brzuch. Wystaje z niego kucharski nóż. Nie
boli… Bez namysłu, obrzydzona, wyjmuję narzędzie. Odrzucam na bok. Wypluwam kolejną
dawkę krwi, którą zaczynam się krztusić. Przerażona rozgladam się. Ktoś lub coś
rozbiło szyby, wyrwało drzwi z nawiasów i połamało meble. Chcę wstać, ale nie
mogę. Gdzie rodzice? I dlaczego wszędzie jest krew? Zaczynam się czołgać w stronę
drzwi. Nic mnie nie boli. Z taką raną powinnam być martwa. A może jestem? Czy
to Piekło? Chcę zawołać Tikki, ale zamiast dźwięku mojego głosu słyszę kaszel
osoby, która cierpi. Mój kaszel… Krew wciąż napływa mi do ust, nie mogę mówić.
Przerażenie paraliżuję mnie do końca. Co się dzieje? Gdzie rodzice?
–Tikki –szepczę.
Nic się nie dzieje. Łzy
bezsilności spływają po moich policzkach, mieszając się z wciąż cieknącą krwią.
Muszę wiedzieć. Pełna determinacji czołgam się ku wyjściu. Jeszcze kilka
metrów. Widzę pozostały kawałek drzwi. Sięgam i podciągam się do przodu. To co
widzę wyssało ze mnie resztki energii. Upadam, uderzając o chodnik głową. Znów
krztuszę się krwią. Miałam nadzieję, że stracę przytomność. Tak się nie dzieje…
Zamykam oczy, to nie może być prawdą. Mam mdłości. Wymiotuję krwią… Łzy oślepiają mnie całkiem. Mój
ukochany Paryż, wyścielony trupami, skąpanymi we własnej krwi. Matki trzymające
w objęciach swoje dzieci, w celu ich pokrzepienia, na wieki zastygły z twarzą
wykrzywioną w skrajnym przerażeniu. Pary, złączone na zawsze w ostatnim
pocałunku. Moi rodzice, trzymający się za ręce, mieli zamknięte oczy. Leżeli
obok siebie, bladzi, zimni, w kałuży krwi.
Nie jestem wstanie do nich
dotrzeć. Nie chcę. Mój słodki Paryż w zgliszczach. Pochłonięty ruinami
kamienic, w których kiedyś tętniło życie. Paryż trawiony przez niszczycielski
ogień. Paryż o zapachu kwiatów, teraz wypełniony zapachem dymu, krwi i śmierci…
Spoglądam w dal. Chcę krzyknąć, ale nie jestem wstanie. Z mojego gardła
wydobywa się tylko dźwięk zdławionego jęku. Tam jestem ja. Jednak wyglądam
zupełnie inaczej. Klasyczny strój biedronki zastąpuje czarny kostium w czerwone
kropki. Jest dwuczęściowy… Mam na sobie bluzkę, odkrywającą brzuch i szorty. Do
tego czarne buty, sięgające ponad kolano. Czarne, rozpuszczone włosy zdobi
czerwone ombre. Moja maska w kolorach kostiumu widoczna jest zza konturu
motyla, charakterystycznego dla ludzi opętanych przez Akumę. Przecież to
niemożliwe. Nagle postać, która zdaje się być opętaną mną, oświetla księżyc.
Dopiero teraz mogę przyjrzeć się tragicznemu obrazowi w całej okazałości. W
ręku złej mnie spoczywa jo-jo, które… Ściska gardła Cat Noir i Alpha Wolf. Nad
nimi wisi klatka z trzema Kwami. Rozpoznaję tylko Tikki. Próbuję się
podciągnąć, iść w tamtą stronę, jednak ogromna rana i krew, która co chwile
wylewa się z moich ust, uniemożliwia mi to.
– Ladybyg – szepczę chrapliwie w stronę mojego sobowtóra.
Odwraca się w moją stronę.
Patrzy wprost w moje oczy. Rozpoznaje mnie. Jej twarz wykrzywia podły
uśmieszek.
– W końcu przyszłaś obejrzeć
swoje dzieło! – oznajmia ze śmiechem.
Nie… Ja nie mogłam tego zrobić!
Ja nikogo nie zabiłam. Wypluwam kolejną porcję krwi. To nie ja. To wszystko
wina Papillon.
– Tak Marinette! Zabiłaś ich wszystkich!
Nie to nie prawda! Ona kłamie!
Patrzę na moje ręce, są ubrudzone krwią. Nie wiem skąd, ale wiem, że nie należy
do mnie. Z trudem zbliżam się do chłopców. Muszę ich uratować.
–Za późno… Nie uratujesz ich. Już oddali
przez ciebie ostatni dech – mówi i
puszcza sznurki, bezwiedne ciała niczym kukiełki opadają pod jej stopy. Ich
sine ciała nie pobierają już tlenu.
W przypływie adrenaliny wstaję i
biegnę w jej stronę. Chcę ją zabić. Nienawidzę jej, a raczej siebie. Biorę
jakiś kawałek szkła i szybkim ruchem przykładam jej go do gardła. Nie zważam na
to, że odłamek pociął mi palce, chcę zabić! Pragnę podciąć jej gardło, a raczej
sobie…
– Już teraz jesteś potworem łaknącym krwi. Spójrz na siebie. To nie
Papillon jest szaleńcem, to ty wszystkich zabiłaś!
Nagle zauważam, że przykładam
zakrwawioną rękę z kawałkiem szkła do zwierciadła. Kieruję swój wzrok na
ziemię. Obok mnie leżeli martwi przyjaciele. Patrzę jeszcze raz na lustro. To
jest moje odbicie. Jestem ubrana identycznie jak Ladybug z lustra.
– Nie! – krzyczę.
Drugiej ja nigdy nie było, cały czas stałam
tu tylko ja. To ja ich zabiłam… To ja zniszczyłam Paryż. Udusiłam Wilka i Kota.
Przerażającą ciszę przerwa tylko
złowieszczy chichot ,który wydobywa się z mojego gardła. Moje oczy, zwykle
błękitne, tym razem są koloru wzburzonego morza. Ponownie na mojej twarzy lśni
kontur motyla. Wbrew woli kopię ciało Cat Noir. Nie kontroluję własnego ciała!
Moja dusza krzyczy.
Nagle rozlega się spokojny,
wręcz dziecinny głosik:
Miłość i braterstwo
Odwaga i walka
Trójki męstwo
Wiara wątła jak lalka
Spryt waszą ukrytą siłą
Poświęcenie dobrą drogą
Nadzieja niech będzie wam miłą
Inaczej śmierć zgotuje wam srogą.
– Nie! – krzyczę, ciężko dysząc.
Znów
koszmar. Gwałtownie zrywam się na nogi. Zmartwiona Tikki podlatuje w moją
stronę. Automatycznie biorę ją w objęcia. Nic jej nie jest… Nic jej nie
zrobiłam! Nikogo nie skrzywdziłam! Podbiegam do lustra. Wyglądam jak zwykle,
normalnie. No może z wyjątkiem ogromnych worów pod oczami, które posiadam od
dobrych kilku dni. Od kilku dni budzę się co noc z krzykiem. Śni mi się ten sam koszmar, ale nie dziś.
Owszem, zaczynał się jak zwykle, ale zakończenie… W miejscu Papillon byłam ja…
Ja jako super- złoczyńca, odpowiedzialny za śmierć tysięcy ludzi. I ten dziwny
głos i słowa. Czy ten sen mógł być proroczy?
Nie
wytrzymuję, łzy bezsilności spływają po moich policzkach. Mam dość! Tikki
przytula mnie mocniej. Powoli wyrównuję oddech.
– Czy
sny się spełniają? – pytam Kwami.
– Nie
Mari, to tylko koszmar – szepcze moja przyjaciółka. Tylko dlaczego do końca jej
nie wierzę?
Słowa z
końcowej fazy snu, odbijają się echem po mojej głowie. Biorę kartkę i
pośpiesznie zapisuję zdania. Tikki zerka mi prze ramię.
–Co to?
– Te
słowa słyszałam w moim śnie.
Kwami
spojrzała na to przerażona. Ten, chyba wiersz… cóż nie zapowiadał nic dobrego.
Nadal boję się, że ten sen, nie wziął się z niczego. Jeszcze raz zerkam w jego
treść:
Miłość i braterstwo
Odwaga i walka
Trójki męstwo
Wiara wątła jak lalka
Spryt waszą ukrytą siłą
Poświęcenie dobrą drogą
Nadzieja niech będzie wam miłą
Inaczej śmierć zgotuje wam srogą.
–
Rozumiesz coś z tego? – pytam Tikki.
– Kto
wypowiedział te słowa? – zadaje pytanie przyjaciółka.
– Nie
wiem- odpowiadam szczerze.
Kwami
spogląda na mnie zaskoczona. Coś wie… Cholera! Wkurzają mnie te wszystkie tajemnice.
Współpracujemy razem, musi mi powiedzieć wszystko!
–
Tikki, to zaszło za daleko, musisz mi powiedzieć wszystko co wiesz – oznajmiam
oschle.
Przyjaciółka
patrzy na mnie skruszona. Wiem, że chce dla mnie jak najlepiej, ale żeby
pokonać Papillon, muszę wiedzieć jak najwięcej. To już nie są żarty.
– Te
słowa powiedziała Nuru przed porwaniem.
– Kto
to?
–
Kwami motyla. Zamieszkuje broszkę
Papillon. Kiedyś współpracowała z Madame Butterfly. Razem tworzyły zgrany duet.
Bardzo się ze sobą zżyły. Niestety Papillon od dłuższego czasu polował na jej
Miraculum, gdyż jego moc była naprawdę niezwykła. Miraculum motyla spełniała
życzenia, ale tylko jedno i takie, które jest w miarę realne. Madame Butterfly
była mądrą bohaterką i nigdy nie nadużywała tej mocy. Po prostu wzór dla innych
obrońców. Mądra, dobra i przede wszystkim nigdy nie wykorzystywała mocy
Miraculum dla siebie. W końcu jednak pojawił się Papillon. Podstępem pokonał
Madame Butterfly i odebrał jej to co najbardziej kochała… Nuru. Wtedy
zostaliście powołani wy… Cat Noir i Ladybug. Waszą misją jest ochrona Miraculum
i odzyskanie Nuru.
Nadal
zerkam zdenerwowana na Tikki. Nigdy o tym nie wspominała. W końcu wiele
tajemnic wychodzi na światło dnia. Wiem, że moja Kwami jeszcze wiele mi nie
mówi, ale w końcu choć trochę otwarają się wrota milczenia.
– Co
się z nią stało? No wiesz, kiedy straciła Nuru? – pytam ciekawa.
– Nie
wiem – odpiera smutno. Nie wiem, dlaczego, ale czuję, że nie jest do końca ze
mną szczera.
Nie
drążę tematu, podchodzę do komputera. Wpisuję frazę „Madame Butterfly”. Skądś
kojarzę te słowa. Ach tak! Google prawdę ci powie! Byliśmy na początku liceum w
operze na tej sztuce. Dopiero kilka wyników dalej, zauważam stronę na
Wikipedii, poświęconą Madame Butterfly (bohaterce), kilka hiszpańskich
artykułów i reportaży na żywo. Klikam na jeden z nich. Na pierwszym planie
nagłówek „Zniknięcie Madame Butterfly:
Czy to koniec hiszpańskiej bohaterki?”
Od razu pojawia się jej zdjęcia. No cóż dziewczyna ze zdjęcia wydaje się
być w moim wieku i jest bardzo ładna. Delikatnie opalona, ma pociągłą twarz
ozdobioną dużymi oczami koloru czekolady, jej długie rude włosy, falami
spływają po jej plecach, lśniąc w promieniach, gorącego, hiszpańskiego słońca
na złoto. Jej kostium jest po prostu śliczny. Ma na sobie coś w rodzaju
fioletowego kimona, sięgającego tuż przed kolano, które przy końcu spódnicy
ozdobiono ciemnofioletowymi motylami. Do tego wszędzie fioletowe wstążki, które
obwiązują jej ręce, nogi, biodra. Jej
maska, jednak przywołuje złe wspomnienia. Jest tego samego kształtu, co kontur
jaki się pojawia u ludzi opętanych przez Akumę. W sumie ciekawe czy w takim
stroju dobrze się walczy?
W końcu
biorę się za czytanie artykułu. Dziewczyna głownie zajmowała się niwelowaniem
przestępczości. Według mojej lektury nagle zniknęła. Wchodzę w grafikę. To nie
możliwe… Przybliżam foty. Na wielu z nich w tle pojawia się twarz Charlesa. Czy
to przypadek? Nie sądzę, już zdążyłam się nauczyć, że w życiu nie ma czegoś
takiego. Suwakiem zjeżdżam w dół listy. Ukazuje się zdjęcie starszego Agreste
osłaniającego bohaterkę własnym ciałem, przed jakimś dziwnym strumieniem
energii. Klikam w zdjęcie. Przekierowuje mnie na inną stronę. „Młody dziedzic fortuny Agreste ratuje Madame
Butterfly przed uzbrojonym szaleńcem”.
Zdjęcia
ukazują Charlesa, tak z dwa lata młodszego, który staję przed bohaterką,
kolejne jak wyczerpany ląduję w ramionach dziewczyny, na następnym dziewczyna
ze łzami w oczach woła zapewne o pomoc. Ona go kochała… Widać to w jej oczach.
Ona dla niego też nie mogła być obojętna, Charles jest nałogowym flirciarzem,
więc musiał ją traktować na poważnie. Może wiedział kim była w realnym życiu… Kochali
się. Miłość naprawdę jest do bani! O czym ja myślę? Nie ma na to czasu. Muszę
zapomnieć o uczuciu do Kocura. Adrien to on da mi szczęście. Troszczy się o
mnie… Wczoraj przytulaliśmy się na korytarzu. Naprawdę byłam szczęśliwa. I to
zazdrosne spojrzenie Chloe! Szkoda, że nie mogłam cyknąć jej fotki.
Kręcę
głową… To nie czas na to. Muszę się, jednak zbliżyć do kuzyna Adriena. On może
wiedzieć, więcej niż myślę. Znać tajemnice Madame Butterfly I Nuru. Chyba muszę
być troszeczkę milsza, szkoda, że jest tak denerwujący.
Spoglądam
na łóżko, zamiast pragnienia dalszego snu, przypomina mi się koszmar. Nie chcę
do niego wracać. Gdyby tylko dało się żyć bez spoczynku. No nic czeka mnie
kolejny dzień na kawie.
***
W
drodze do szkoły spotykam Alyę. Przytulamy się mocno. Dziewczyna spogląda na
mnie krytycznie. Wydawało mi się, że zakryłam większość sińców pod oczami pod
warstwą podkładu, niestety myliłam się.
– Mari
co się dzieje? Od kilku dni, wyglądasz jak chodzący trup i na nic nie masz
czasu. Byłam u ciebie wczoraj wieczorem, twoja mama powiedziała, że jesteś na
zajęciach dodatkowych. Od kiedy chodzisz na jakieś koła zainteresowań? – wypytuje moja przyjaciółka.
Przykro
mi… Wydawało mi się, że jedna tajemnica, to nie koniec świata. To nie prawda.
Jeden sekret tworzy kolejne i tak tworzy się niekończąca się pętla niedomówień.
Co mam jej niby powiedzieć? Trenuję sztuki walki, bo chcę dowalić Chloe? Albo
ćwiczę na siłowni, bo chcę schudnąć? Kto jak kto, ale już jestem wystarczająco
szczupła. Więc co… Mam kłamać.
–
Tworzę projekt na konkurs w takiej tam gazecie – mówię, ledwo łącząc słowa w
płynną całość – Jestem przez to trochę niewyspana, zaczęłam też chodzić na
kółko krawieckie.
– To
życzę ci powodzenia – odpiera, nie całkiem przekonana moimi wymówkami Alya. –
Jak skończysz pracę nad projektem to mi pokaż.
Kiwam
głową. Naprawdę źle czuję się z okłamywaniem mojej przyjaciółki. Jeszcze ten
projekt, ostatnio w ogóle nie mam czasu na moje hobby. No nic może zapomni, że
jej mówiłam o jakimś konkursie. Strasznie boli mnie głowa. To chyba z
przemęczenia. Chyba się zdrzemnę na długiej przerwie*.
– Cześć
– słyszę głos za sobą.
Odwracam
się, Adrien podchodzi do mnie szybkim krokiem i przytula mnie po przyjacielsku.
Lekko skrępowana odwzajemniam uścisk, chowając czerwoną twarz w jego koszuli.
Jeszcze trudno mi przywyknąć do tych naszych nowych relacji.
– Cze…
ść – udaje mi się po chwili wypowiedzieć. Serio znów wracam do tego głupiego
jąkania!
– Hej!
– ponownie, słyszę męskie powitanie.
Wiem,
kto kryję się pod tym głosem i cóż muszę go bardziej polubić. Charles może mieć
ważne informacje, a żeby je otrzymać muszę się wykazać cierpliwością i
spokojem.
–Hej! –
odpowiadam, spoglądając w jego stronę.
Kolejne
zdziwienie. Chłopak jakby nigdy nic, dosłownie jak ten głupi Kocur, podchodzi
do mnie i również przytula. Mam ochotę rzucić jakąś ciętą uwagę, ale gryzę się
w język. Nie teraz… Muszę się opanować. Chłopak musi mi zaufać.
Po
chwili delikatnie odsuwam się od kuzyna Adriena, wysilając się na sztuczny
uśmiech. Patrzę na Alyę, jest zła. Pewnie myśli, że kręcę z obojgiem. Masakra!
Zerkam na Adriena. Też nie jest zadowolony, ale mimo wszystko uśmiecha się do
mnie. Wręcz przepycha się obok kuzyna i łapie mnie w pasie. Znów jest
zazdrosny. Nie powiem, że to mi nie schlebia. Tak idziemy do szkoły. Rozstajemy się dopiero przy mojej ławce, gdzie
siedzę z Alyą. Czuję wzrok całej klasy na sobie. Szczególnie Chloe, która na
moje nieszczęście musiała znów trafić do tej samej klasy co ja. W sumie może i
nadal oficjalnie jesteśmy z Adrienem tylko przyjaciółmi, ale w ocenie szkoły
wygląda to na dużo poważniejsze relacji i cóż, nie powiem, że trochę
utwierdziliśmy ich z moim blondynem w tym przekonaniu. Moim… Kurczę już nawet w
myślach nazywam go jak swojego chłopaka! Może to najlepsze rozwiązanie. Wiem,
że Adrien też ma w sercu kogoś innego, ale może dzięki sobie zdołalibyśmy
zapomnieć i zacząć razem od nowa.
– Co ty
wyprawiasz? – słyszę poirytowany głos przyjaciółki. – O co ci chodzi z tym
Charlesem? Jesteście z Adrienem na dobrej drodze, chyba nie chcesz tego
przegapić dla przystojniaczka, który zarywa do każdej laski.
Ściskam
pięści. Kto jak kto, ale Alya powinna znać mnie dobrze. Przecież ja taka nie
jestem! Nie mogę powstrzymać wzroku pełnego wyrzutu.
– Serio
uważasz, że zaczynam do Agreste?
– Sama
nie wiem co mam myśleć, coraz mniej mi mówisz Mari.
Boli…
Te słowa ukłuły mnie w serce. Co najgorsze ma dużo racji, nawet dziś ją
okłamałam. Ale nie mogę jej powiedzieć prawdy. Ta wiedza naraziłaby ją na
ogromne niebezpieczeństwo.
–
Przepraszam… Naprawdę nie zależy mi na Charlesie, kumplujemy się co najwyżej.
Kocham Adriena – szepczę.
Kolejna
półprawda. Przecież nie mogę jej powiedzieć, że jestem rozdarta pomiędzy Cat
Noir, a blondynem. Kolejny sekret. Tak bardzo chciałabym jej opowiedzieć o
moich problemach. Tikki jest dobrą przyjaciółką, jednak Alya to… człowiek.
Pragnę doświadczyć jej zrozumienia. Niestety najprawdopodobniej nie będzie mi
to dane.
Dzięki
Bogu blondynka uśmiecha się na moje słowa. Ufa mi. Niestety pewnie jeszcze nie
raz nadwyrężę jej zrozumienie.
Lekcje
mijają szybko. To dobrze, bo już totalnie kręci mi się w głowie. Naprawdę za
mało pozwalam mojemu organizmowi odpocząć. Tak bardzo boję się zasnąć. W końcu
nastaje czas dwugodzinnej przerwy pomiędzy lekcjami. Siadam z Alyą w stołówce i
wyciągam obiad. Naprawdę jestem głodna.
Szybko zjadam posiłek. Opieram się delikatnie na blacie stołu. Chcę powstrzymać
moje oczy, ale mimowolnie świat przede mną staję się coraz bardziej zamglony. W
końcu całkiem znika…
*Adrien*
Mój
kuzyn jest coraz bardziej wkurzający. Zależy mi na Marinette, a on… Podrywa ją
chamsko w mojej obecności! Ciągle czuję to ukłucie w sercu. Przed oczami mam
widok sprzed szkoły. Mari wtulona w mojego kuzyna. Czy to zazdrość? Chyba tak…
A skoro ją czuję, to znaczy, że zależy mi na dziewczynie. Jak to możliwe, że
kocham je obie. To dziwne są zarazem tak różne i tak podobne.
Ruszam
w stronę Mari i Alyi. Czy mi się wydaję? Chyba nie, Marinette śpi. Zauważyłem,
że od ostatnich kilku dni wyglądała jak cień człowieka. Naprawdę musiała być
wyczerpana, by zasnąć w takim hałasie. Martwię się o nią, czuję, że coś ją
trapi. Podchodzę do niej. Odsuwam z jej twarzy niesforny kosmyk. Wygląda tak
słodko, kiedy śpi. Jest taka delikatna, na sam jej widok czuję, że chęć ochronienia
jej przed całym złem tego świata. Dobrze, że jest dwie godziny do początku
kolejnych zajęć.
– Alya,
może ją zaniosę do jakiejś sali. Była strasznie wyczerpana, nich się prześpi.
Ten hałas raczej jej nie będzie sprzyjał.
Dziewczyna
nad wyraz chętnie przystaje na moją propozycję, jakbym powiedział coś
niebywałego. Delikatnie biorę dziewczynę, którą chyba kocham, w swoje ramiona i
nie zwracając na siebie uwagi, wychodzę ze stołówki. Mari śpi jak zabita,
dosłownie. Wnoszę ją do jakiejś pustej klasy. W końcu cisza, nauczyciele raczej
nie chodzą o tej porze, więc nikt tu nie wejdzie. Siadam gdzieś w kącie. Czuję,
jak ciało dziewczyny wtula się do mnie. Po jej twarzy przemyka subtelny
uśmiech. Gorąco mi, mimo że jest styczeń. Chyba to ciepło nie wiąże się z
panującą temperaturą. To uczucie jest bardzo przyjemne… Wtulam swoją twarz w
jej włosy. Skądś znam ten zapach? Pachną jak maliny…
Naglę
ręka dziewczyny mocno chwyta moją koszulę. Patrzę na jej twarz, wypełnia ją
skrajny niepokój. Jej druga dłoń zaciska się na moim ramieniu. Jej wyraz twarzy
momentalnie się zmienia, teraz jest przerażona. Na jej czole pojawiają się kropelki potu.
Delikatnie ją potrząsam, chcąc wyrwać ją z transu. Nie reaguje, zaczyna drżeć w
moich ramionach. Panikuję, nie wiem co robić, dziewczyna się nie budzi.
– To
nie ja… Kocie! Przepraszam… Ja… Nie, ja nie mogłam zabić… Nie jestem potworem…
Tikki błagam… Zrób coś – wypowiada jakieś słowa wyrwane z kontekstu.
Kocie,
czyżby mówiła o Cat Noir? Co się dzieję w jej śnie?! Kim jest Tikki?! Co ja mam
do cholery zrobić?! Próby jej wybudzenia, spalają na panewce. Z braku pomysłów
przytulam ją mocno. Czuję jak jej uścisk się rozluźnia. Nabiera gwałtownego
oddechu. Delikatnie odrywam ją od siebie, by spojrzeć na jej twarz. Obudziła
się. Zaskoczona wpatruje się na mnie swymi dużymi, fiołkowymi oczami. Powoli
napływają do nich łzy. Delikatnie chwytam jej twarz w dłonie i kciukami
wycieram łzy. Dziewczyna już nie może wytrzymać, wybucha płaczem i mocno wtula
się do mnie. Czuję jak moja koszula powoli moknie od słonych kropel. Obejmuję
ją. Potrzebuje wsparcia, nawet nie wyobrażam sobie, co musi jej się śnić. Może
dlatego chodzi niewyspana, możliwe, że boi się zasnąć, gdyż ten koszmar dręczy
ją non stop. Jej oddech powoli się wyrównuje. Delikatnie odrywa się ode mnie.
Patrzy mi w oczy. Nim zdążam się obejrzeć, jej usta łapczywie wpijają się w
moje. Zaskoczony nawet nie myślę, by to przerwać. Pogłębiam, słony od jej łez,
pocałunek. Tak bardzo pragnę dać jej trochę szczęścia. Ciepło rozlewa się po
moim ciele. Brakuję mi tchu. Dziewczyna po chwili znów wtula się we mnie.
Pociągam ją jeszcze bliżej i kołyszę uspokajająco w swoich ramionach.
***
Kolejna
lekcja chińskiego za mną. Wolałbym zamiast siedzieć na tych korkach, pobyć z
Marinette, ta dziewczyna mnie potrzebuje. I chyba ja jej… Naprawdę nienawidzę
czekać na kolejny dzień, by ją zobaczyć, tylko przy niej zapominam o Ladybug.
Stała się ważną częścią mojego życia. Nagle słyszę odgłosy walki. Chyba czas na
transformacje, dzięki Bogu na ulicy jest całkiem pusto.
–
Plagg! – wołam.
Moje
Kwami nie odpowiada. Nie ma go! Gdzie on znowu poleciał w tak ważnym momencie?!
Chyba czas go poszukać. Odwracam się. Naglę słyszę huk, ktoś mnie popycha.
Upadam na chodnik. Gwałtownie odwracam się, koło mnie leży Ladybug. Czy ona?
Podbiegam do niej. Dostała w ramię, krwawi. Dzięki Bogu jest przytomna. Patrzy
na mnie z ulgą tymi swoimi pięknymi, fiołkowymi oczami, zupełnie podobnymi do
tych należących do… Mari. Ścigam koszulę i obwiązuję ją wokół ramienia
bohaterki, może tak zatamuję krwotok. Nie może jej się nic stać! Do jasnej
cholery! Jak mogłem być tak nieostrożny!
–
Ladybug! Przepraszam…
Przykłada
mi palec do ust. Tak bardzo mi przypomina teraz Marinette. Uświadomiłem sobie,
że nadal kocham Ladybug… Jednak równocześnie darzę tym uczuciem Mari.
–
Cieszę się, że jesteś cały– szepcze dziewczyna i powoli próbuje wstać. Pomagam
jej, wiem, że musi oczyścić Akumę, dzięki Bogu Alpha Wolf poradził sobie z
opętanym. Fioletowy motyl próbuje umknąć, jednak Ladybug oczyszcza go. Chwilę
później dziewczyna chwyta się za głowę, a jej nogi wydają się odmawiać jej
posłuszeństwa. Prawie upada, ale w ostatniej chwili łapię ją w pasie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz