czwartek, 14 kwietnia 2016

Ladybug & Cat Noir: Rozdział 10

Leżę na podłodze przy wejściu do piekarni. Dywanik pode mną jest mokry, poplamiony czerwienią. Do mojego nosa dociera metaliczny zapach. Jak na zawołanie wypluwam to, co znajduje się w moich ustach. Krew i ten obrzydliwy posmak w ustach. Przerażona spoglądam na brzuch. Wystaje z niego kucharski nóż. Nie boli… Bez namysłu, obrzydzona, wyjmuję narzędzie. Odrzucam na bok. Wypluwam kolejną dawkę krwi, którą zaczynam się krztusić. Przerażona rozgladam się. Ktoś lub coś rozbiło szyby, wyrwało drzwi z nawiasów i połamało meble. Chcę wstać, ale nie mogę. Gdzie rodzice? I dlaczego wszędzie jest krew? Zaczynam się czołgać w stronę drzwi. Nic mnie nie boli. Z taką raną powinnam być martwa. A może jestem? Czy to Piekło? Chcę zawołać Tikki, ale zamiast dźwięku mojego głosu słyszę kaszel osoby, która cierpi. Mój kaszel… Krew wciąż napływa mi do ust, nie mogę mówić. Przerażenie paraliżuję mnie do końca. Co się dzieje? Gdzie rodzice?
Tikki szepczę.
                Nic się nie dzieje. Łzy bezsilności spływają po moich policzkach, mieszając się z wciąż cieknącą krwią. Muszę wiedzieć. Pełna determinacji czołgam się ku wyjściu. Jeszcze kilka metrów. Widzę pozostały kawałek drzwi. Sięgam i podciągam się do przodu. To co widzę wyssało ze mnie resztki energii. Upadam, uderzając o chodnik głową. Znów krztuszę się krwią. Miałam nadzieję, że stracę przytomność. Tak się nie dzieje… Zamykam oczy, to nie może być prawdą. Mam mdłości. Wymiotuję  krwią… Łzy oślepiają mnie całkiem. Mój ukochany Paryż, wyścielony trupami, skąpanymi we własnej krwi. Matki trzymające w objęciach swoje dzieci, w celu ich pokrzepienia, na wieki zastygły z twarzą wykrzywioną w skrajnym przerażeniu. Pary, złączone na zawsze w ostatnim pocałunku. Moi rodzice, trzymający się za ręce, mieli zamknięte oczy. Leżeli obok siebie, bladzi, zimni, w kałuży krwi.
                Nie jestem wstanie do nich dotrzeć. Nie chcę. Mój słodki Paryż w zgliszczach. Pochłonięty ruinami kamienic, w których kiedyś tętniło życie. Paryż trawiony przez niszczycielski ogień. Paryż o zapachu kwiatów, teraz wypełniony zapachem dymu, krwi i śmierci… Spoglądam w dal. Chcę krzyknąć, ale nie jestem wstanie. Z mojego gardła wydobywa się tylko dźwięk zdławionego jęku. Tam jestem ja. Jednak wyglądam zupełnie inaczej. Klasyczny strój biedronki zastąpuje czarny kostium w czerwone kropki. Jest dwuczęściowy… Mam na sobie bluzkę, odkrywającą brzuch i szorty. Do tego czarne buty, sięgające ponad kolano. Czarne, rozpuszczone włosy zdobi czerwone ombre. Moja maska w kolorach kostiumu widoczna jest zza konturu motyla, charakterystycznego dla ludzi opętanych przez Akumę. Przecież to niemożliwe. Nagle postać, która zdaje się być opętaną mną, oświetla księżyc. Dopiero teraz mogę przyjrzeć się tragicznemu obrazowi w całej okazałości. W ręku złej mnie spoczywa jo-jo, które… Ściska gardła Cat Noir i Alpha Wolf. Nad nimi wisi klatka z trzema Kwami. Rozpoznaję tylko Tikki. Próbuję się podciągnąć, iść w tamtą stronę, jednak ogromna rana i krew, która co chwile wylewa się z moich ust, uniemożliwia mi to.
                – Ladybyg szepczę chrapliwie w stronę mojego sobowtóra.
                Odwraca się w moją stronę. Patrzy wprost w moje oczy. Rozpoznaje mnie. Jej twarz wykrzywia podły uśmieszek.
                – W końcu przyszłaś obejrzeć swoje dzieło! oznajmia ze śmiechem.
                Nie… Ja nie mogłam tego zrobić! Ja nikogo nie zabiłam. Wypluwam kolejną porcję krwi. To nie ja. To wszystko wina Papillon.
                Tak Marinette! Zabiłaś ich wszystkich!
                Nie to nie prawda! Ona kłamie! Patrzę na moje ręce, są ubrudzone krwią. Nie wiem skąd, ale wiem, że nie należy do mnie. Z trudem zbliżam się do chłopców. Muszę ich uratować.
                –Za późno… Nie uratujesz ich. Już oddali przez ciebie ostatni dech mówi i puszcza sznurki, bezwiedne ciała niczym kukiełki opadają pod jej stopy. Ich sine ciała nie pobierają już tlenu.
                W przypływie adrenaliny wstaję i biegnę w jej stronę. Chcę ją zabić. Nienawidzę jej, a raczej siebie. Biorę jakiś kawałek szkła i szybkim ruchem przykładam jej go do gardła. Nie zważam na to, że odłamek pociął mi palce, chcę zabić! Pragnę podciąć jej gardło, a raczej sobie…
                Już teraz jesteś potworem łaknącym krwi. Spójrz na siebie. To nie Papillon jest szaleńcem, to ty wszystkich zabiłaś!
                Nagle zauważam, że przykładam zakrwawioną rękę z kawałkiem szkła do zwierciadła. Kieruję swój wzrok na ziemię. Obok mnie leżeli martwi przyjaciele. Patrzę jeszcze raz na lustro. To jest moje odbicie. Jestem ubrana identycznie jak Ladybug z lustra.
                Nie! – krzyczę.
                Drugiej ja nigdy nie było, cały czas stałam tu tylko ja. To ja ich zabiłam… To ja zniszczyłam Paryż. Udusiłam Wilka i Kota.
                Przerażającą ciszę przerwa tylko złowieszczy chichot ,który wydobywa się z mojego gardła. Moje oczy, zwykle błękitne, tym razem są koloru wzburzonego morza. Ponownie na mojej twarzy lśni kontur motyla. Wbrew woli kopię ciało Cat Noir. Nie kontroluję własnego ciała! Moja dusza krzyczy.
                Nagle rozlega się spokojny, wręcz dziecinny głosik:
Miłość i braterstwo
Odwaga i walka
Trójki męstwo
Wiara wątła  jak lalka
Spryt waszą ukrytą  siłą
Poświęcenie dobrą drogą
Nadzieja niech będzie wam miłą
Inaczej śmierć zgotuje wam srogą.

                – Nie! –  krzyczę, ciężko dysząc.
                Znów koszmar. Gwałtownie zrywam się na nogi. Zmartwiona Tikki podlatuje w moją stronę. Automatycznie biorę ją w objęcia. Nic jej nie jest… Nic jej nie zrobiłam! Nikogo nie skrzywdziłam! Podbiegam do lustra. Wyglądam jak zwykle, normalnie. No może z wyjątkiem ogromnych worów pod oczami, które posiadam od dobrych kilku dni. Od kilku dni budzę się co noc z krzykiem.  Śni mi się ten sam koszmar, ale nie dziś. Owszem, zaczynał się jak zwykle, ale zakończenie… W miejscu Papillon byłam ja… Ja jako super- złoczyńca, odpowiedzialny za śmierć tysięcy ludzi. I ten dziwny głos i słowa. Czy ten sen mógł być proroczy?
                Nie wytrzymuję, łzy bezsilności spływają po moich policzkach. Mam dość! Tikki przytula mnie mocniej. Powoli wyrównuję oddech.
                – Czy sny się spełniają? – pytam Kwami.
                – Nie Mari, to tylko koszmar – szepcze moja przyjaciółka. Tylko dlaczego do końca jej nie wierzę?
                Słowa z końcowej fazy snu, odbijają się echem po mojej głowie. Biorę kartkę i pośpiesznie zapisuję zdania. Tikki zerka mi prze ramię.
                –Co to?
                – Te słowa słyszałam w moim śnie.
                Kwami spojrzała na to przerażona. Ten, chyba wiersz… cóż nie zapowiadał nic dobrego. Nadal boję się, że ten sen, nie wziął się z niczego. Jeszcze raz zerkam w jego treść:

Miłość i braterstwo
Odwaga i walka
Trójki męstwo
Wiara wątła  jak lalka
Spryt waszą ukrytą  siłą
Poświęcenie dobrą drogą
Nadzieja niech będzie wam miłą
Inaczej śmierć zgotuje wam srogą.
                – Rozumiesz coś z tego? – pytam Tikki.
                – Kto wypowiedział te słowa? – zadaje pytanie przyjaciółka.
                – Nie wiem- odpowiadam szczerze.
                Kwami spogląda na mnie zaskoczona. Coś wie…  Cholera! Wkurzają mnie te wszystkie tajemnice. Współpracujemy razem, musi mi powiedzieć wszystko!
                – Tikki, to zaszło za daleko, musisz mi powiedzieć wszystko co wiesz – oznajmiam oschle.
                Przyjaciółka patrzy na mnie skruszona. Wiem, że chce dla mnie jak najlepiej, ale żeby pokonać Papillon, muszę wiedzieć jak najwięcej. To już nie są żarty.
                – Te słowa powiedziała Nuru przed porwaniem.
                – Kto to?
                – Kwami  motyla. Zamieszkuje broszkę Papillon. Kiedyś współpracowała z Madame Butterfly. Razem tworzyły zgrany duet. Bardzo się ze sobą zżyły. Niestety Papillon od dłuższego czasu polował na jej Miraculum, gdyż jego moc była naprawdę niezwykła. Miraculum motyla spełniała życzenia, ale tylko jedno i takie, które jest w miarę realne. Madame Butterfly była mądrą bohaterką i nigdy nie nadużywała tej mocy. Po prostu wzór dla innych obrońców. Mądra, dobra i przede wszystkim nigdy nie wykorzystywała mocy Miraculum dla siebie. W końcu jednak pojawił się Papillon. Podstępem pokonał Madame Butterfly i odebrał jej to co najbardziej kochała… Nuru. Wtedy zostaliście powołani wy… Cat Noir i Ladybug. Waszą misją jest ochrona Miraculum i odzyskanie Nuru.
                Nadal zerkam zdenerwowana na Tikki. Nigdy o tym nie wspominała. W końcu wiele tajemnic wychodzi na światło dnia. Wiem, że moja Kwami jeszcze wiele mi nie mówi, ale w końcu choć trochę otwarają się wrota milczenia.
                – Co się z nią stało? No wiesz, kiedy straciła Nuru? –  pytam ciekawa.
                – Nie wiem – odpiera smutno. Nie wiem, dlaczego, ale czuję, że nie jest do końca ze mną szczera.
                Nie drążę tematu, podchodzę do komputera. Wpisuję frazę „Madame Butterfly”. Skądś kojarzę te słowa. Ach tak! Google prawdę ci powie! Byliśmy na początku liceum w operze na tej sztuce. Dopiero kilka wyników dalej, zauważam stronę na Wikipedii, poświęconą Madame Butterfly (bohaterce), kilka hiszpańskich artykułów i reportaży na żywo. Klikam na jeden z nich. Na pierwszym planie nagłówek „Zniknięcie Madame Butterfly: Czy to koniec hiszpańskiej bohaterki?”  Od razu pojawia się jej zdjęcia. No cóż dziewczyna ze zdjęcia wydaje się być w moim wieku i jest bardzo ładna. Delikatnie opalona, ma pociągłą twarz ozdobioną dużymi oczami koloru czekolady, jej długie rude włosy, falami spływają po jej plecach, lśniąc w promieniach, gorącego, hiszpańskiego słońca na złoto. Jej kostium jest po prostu śliczny. Ma na sobie coś w rodzaju fioletowego kimona, sięgającego tuż przed kolano, które przy końcu spódnicy ozdobiono ciemnofioletowymi motylami. Do tego wszędzie fioletowe wstążki, które obwiązują jej ręce, nogi, biodra.  Jej maska, jednak przywołuje złe wspomnienia. Jest tego samego kształtu, co kontur jaki się pojawia u ludzi opętanych przez Akumę. W sumie ciekawe czy w takim stroju dobrze się walczy?
                W końcu biorę się za czytanie artykułu. Dziewczyna głownie zajmowała się niwelowaniem przestępczości. Według mojej lektury nagle zniknęła. Wchodzę w grafikę. To nie możliwe… Przybliżam foty. Na wielu z nich w tle pojawia się twarz Charlesa. Czy to przypadek? Nie sądzę, już zdążyłam się nauczyć, że w życiu nie ma czegoś takiego. Suwakiem zjeżdżam w dół listy. Ukazuje się zdjęcie starszego Agreste osłaniającego bohaterkę własnym ciałem, przed jakimś dziwnym strumieniem energii. Klikam w zdjęcie. Przekierowuje mnie na inną stronę. „Młody dziedzic fortuny Agreste ratuje Madame Butterfly przed uzbrojonym szaleńcem”.
                Zdjęcia ukazują Charlesa, tak z dwa lata młodszego, który staję przed bohaterką, kolejne jak wyczerpany ląduję w ramionach dziewczyny, na następnym dziewczyna ze łzami w oczach woła zapewne o pomoc. Ona go kochała… Widać to w jej oczach. Ona dla niego też nie mogła być obojętna, Charles jest nałogowym flirciarzem, więc musiał ją traktować na poważnie. Może wiedział kim była w realnym życiu… Kochali się. Miłość naprawdę jest do bani! O czym ja myślę? Nie ma na to czasu. Muszę zapomnieć o uczuciu do Kocura. Adrien to on da mi szczęście. Troszczy się o mnie… Wczoraj przytulaliśmy się na korytarzu. Naprawdę byłam szczęśliwa. I to zazdrosne spojrzenie Chloe! Szkoda, że nie mogłam cyknąć jej fotki.
                Kręcę głową… To nie czas na to. Muszę się, jednak zbliżyć do kuzyna Adriena. On może wiedzieć, więcej niż myślę. Znać tajemnice Madame Butterfly I Nuru. Chyba muszę być troszeczkę milsza, szkoda, że jest tak denerwujący.
                Spoglądam na łóżko, zamiast pragnienia dalszego snu, przypomina mi się koszmar. Nie chcę do niego wracać. Gdyby tylko dało się żyć bez spoczynku. No nic czeka mnie kolejny dzień na kawie.
***
                W drodze do szkoły spotykam Alyę. Przytulamy się mocno. Dziewczyna spogląda na mnie krytycznie. Wydawało mi się, że zakryłam większość sińców pod oczami pod warstwą podkładu, niestety myliłam się.
                – Mari co się dzieje? Od kilku dni, wyglądasz jak chodzący trup i na nic nie masz czasu. Byłam u ciebie wczoraj wieczorem, twoja mama powiedziała, że jesteś na zajęciach dodatkowych. Od kiedy chodzisz na jakieś koła zainteresowań? –  wypytuje moja przyjaciółka.
                Przykro mi… Wydawało mi się, że jedna tajemnica, to nie koniec świata. To nie prawda. Jeden sekret tworzy kolejne i tak tworzy się niekończąca się pętla niedomówień. Co mam jej niby powiedzieć? Trenuję sztuki walki, bo chcę dowalić Chloe? Albo ćwiczę na siłowni, bo chcę schudnąć? Kto jak kto, ale już jestem wystarczająco szczupła. Więc co… Mam kłamać.
                – Tworzę projekt na konkurs w takiej tam gazecie – mówię, ledwo łącząc słowa w płynną całość – Jestem przez to trochę niewyspana, zaczęłam też chodzić na kółko krawieckie.
                – To życzę ci powodzenia – odpiera, nie całkiem przekonana moimi wymówkami Alya. – Jak skończysz pracę nad projektem to mi pokaż.
                Kiwam głową. Naprawdę źle czuję się z okłamywaniem mojej przyjaciółki. Jeszcze ten projekt, ostatnio w ogóle nie mam czasu na moje hobby. No nic może zapomni, że jej mówiłam o jakimś konkursie. Strasznie boli mnie głowa. To chyba z przemęczenia. Chyba się zdrzemnę na długiej przerwie*.
                – Cześć – słyszę głos za sobą.
                Odwracam się, Adrien podchodzi do mnie szybkim krokiem i przytula mnie po przyjacielsku. Lekko skrępowana odwzajemniam uścisk, chowając czerwoną twarz w jego koszuli. Jeszcze trudno mi przywyknąć do tych naszych nowych relacji.
                – Cze… ść – udaje mi się po chwili wypowiedzieć. Serio znów wracam do tego głupiego jąkania!
                – Hej! – ponownie, słyszę męskie powitanie.
                Wiem, kto kryję się pod tym głosem i cóż muszę go bardziej polubić. Charles może mieć ważne informacje, a żeby je otrzymać muszę się wykazać cierpliwością i spokojem.
                –Hej! – odpowiadam, spoglądając w jego stronę.
                Kolejne zdziwienie. Chłopak jakby nigdy nic, dosłownie jak ten głupi Kocur, podchodzi do mnie i również przytula. Mam ochotę rzucić jakąś ciętą uwagę, ale gryzę się w język. Nie teraz… Muszę się opanować. Chłopak musi mi zaufać.
                Po chwili delikatnie odsuwam się od kuzyna Adriena, wysilając się na sztuczny uśmiech. Patrzę na Alyę, jest zła. Pewnie myśli, że kręcę z obojgiem. Masakra! Zerkam na Adriena. Też nie jest zadowolony, ale mimo wszystko uśmiecha się do mnie. Wręcz przepycha się obok kuzyna i łapie mnie w pasie. Znów jest zazdrosny. Nie powiem, że to mi nie schlebia. Tak idziemy do szkoły.  Rozstajemy się dopiero przy mojej ławce, gdzie siedzę z Alyą. Czuję wzrok całej klasy na sobie. Szczególnie Chloe, która na moje nieszczęście musiała znów trafić do tej samej klasy co ja. W sumie może i nadal oficjalnie jesteśmy z Adrienem tylko przyjaciółmi, ale w ocenie szkoły wygląda to na dużo poważniejsze relacji i cóż, nie powiem, że trochę utwierdziliśmy ich z moim blondynem w tym przekonaniu. Moim… Kurczę już nawet w myślach nazywam go jak swojego chłopaka! Może to najlepsze rozwiązanie. Wiem, że Adrien też ma w sercu kogoś innego, ale może dzięki sobie zdołalibyśmy zapomnieć i zacząć razem od nowa.
                – Co ty wyprawiasz? – słyszę poirytowany głos przyjaciółki. – O co ci chodzi z tym Charlesem? Jesteście z Adrienem na dobrej drodze, chyba nie chcesz tego przegapić dla przystojniaczka, który zarywa do każdej laski.
                Ściskam pięści. Kto jak kto, ale Alya powinna znać mnie dobrze. Przecież ja taka nie jestem! Nie mogę powstrzymać wzroku pełnego wyrzutu.
                – Serio uważasz, że zaczynam do Agreste?
                – Sama nie wiem co mam myśleć, coraz mniej mi mówisz Mari.
                Boli… Te słowa ukłuły mnie w serce. Co najgorsze ma dużo racji, nawet dziś ją okłamałam. Ale nie mogę jej powiedzieć prawdy. Ta wiedza naraziłaby ją na ogromne niebezpieczeństwo.
                – Przepraszam… Naprawdę nie zależy mi na Charlesie, kumplujemy się co najwyżej. Kocham Adriena – szepczę.
                Kolejna półprawda. Przecież nie mogę jej powiedzieć, że jestem rozdarta pomiędzy Cat Noir, a blondynem. Kolejny sekret. Tak bardzo chciałabym jej opowiedzieć o moich problemach. Tikki jest dobrą przyjaciółką, jednak Alya to… człowiek. Pragnę doświadczyć jej zrozumienia. Niestety najprawdopodobniej nie będzie mi to dane.
                Dzięki Bogu blondynka uśmiecha się na moje słowa. Ufa mi. Niestety pewnie jeszcze nie raz nadwyrężę jej zrozumienie.
                Lekcje mijają szybko. To dobrze, bo już totalnie kręci mi się w głowie. Naprawdę za mało pozwalam mojemu organizmowi odpocząć. Tak bardzo boję się zasnąć. W końcu nastaje czas dwugodzinnej przerwy pomiędzy lekcjami. Siadam z Alyą w stołówce i wyciągam obiad.  Naprawdę jestem głodna. Szybko zjadam posiłek. Opieram się delikatnie na blacie stołu. Chcę powstrzymać moje oczy, ale mimowolnie świat przede mną staję się coraz bardziej zamglony. W końcu całkiem znika…
*Adrien*
                Mój kuzyn jest coraz bardziej wkurzający. Zależy mi na Marinette, a on… Podrywa ją chamsko w mojej obecności! Ciągle czuję to ukłucie w sercu. Przed oczami mam widok sprzed szkoły. Mari wtulona w mojego kuzyna. Czy to zazdrość? Chyba tak… A skoro ją czuję, to znaczy, że zależy mi na dziewczynie. Jak to możliwe, że kocham je obie. To dziwne są zarazem tak różne i tak podobne.
                Ruszam w stronę Mari i Alyi. Czy mi się wydaję? Chyba nie, Marinette śpi. Zauważyłem, że od ostatnich kilku dni wyglądała jak cień człowieka. Naprawdę musiała być wyczerpana, by zasnąć w takim hałasie. Martwię się o nią, czuję, że coś ją trapi. Podchodzę do niej. Odsuwam z jej twarzy niesforny kosmyk. Wygląda tak słodko, kiedy śpi. Jest taka delikatna, na sam jej widok czuję, że chęć ochronienia jej przed całym złem tego świata. Dobrze, że jest dwie godziny do początku kolejnych zajęć.
                – Alya, może ją zaniosę do jakiejś sali. Była strasznie wyczerpana, nich się prześpi. Ten hałas raczej jej nie będzie sprzyjał.
                Dziewczyna nad wyraz chętnie przystaje na moją propozycję, jakbym powiedział coś niebywałego. Delikatnie biorę dziewczynę, którą chyba kocham, w swoje ramiona i nie zwracając na siebie uwagi, wychodzę ze stołówki. Mari śpi jak zabita, dosłownie. Wnoszę ją do jakiejś pustej klasy. W końcu cisza, nauczyciele raczej nie chodzą o tej porze, więc nikt tu nie wejdzie. Siadam gdzieś w kącie. Czuję, jak ciało dziewczyny wtula się do mnie. Po jej twarzy przemyka subtelny uśmiech. Gorąco mi, mimo że jest styczeń. Chyba to ciepło nie wiąże się z panującą temperaturą. To uczucie jest bardzo przyjemne… Wtulam swoją twarz w jej włosy. Skądś znam ten zapach? Pachną jak maliny…
                Naglę ręka dziewczyny mocno chwyta moją koszulę. Patrzę na jej twarz, wypełnia ją skrajny niepokój. Jej druga dłoń zaciska się na moim ramieniu. Jej wyraz twarzy momentalnie się zmienia, teraz jest przerażona.  Na jej czole pojawiają się kropelki potu. Delikatnie ją potrząsam, chcąc wyrwać ją z transu. Nie reaguje, zaczyna drżeć w moich ramionach. Panikuję, nie wiem co robić, dziewczyna się nie budzi.
                – To nie ja… Kocie! Przepraszam… Ja… Nie, ja nie mogłam zabić… Nie jestem potworem… Tikki błagam… Zrób coś – wypowiada jakieś słowa wyrwane z kontekstu.
                Kocie, czyżby mówiła o Cat Noir? Co się dzieję w jej śnie?! Kim jest Tikki?! Co ja mam do cholery zrobić?! Próby jej wybudzenia, spalają na panewce. Z braku pomysłów przytulam ją mocno. Czuję jak jej uścisk się rozluźnia. Nabiera gwałtownego oddechu. Delikatnie odrywam ją od siebie, by spojrzeć na jej twarz. Obudziła się. Zaskoczona wpatruje się na mnie swymi dużymi, fiołkowymi oczami. Powoli napływają do nich łzy. Delikatnie chwytam jej twarz w dłonie i kciukami wycieram łzy. Dziewczyna już nie może wytrzymać, wybucha płaczem i mocno wtula się do mnie. Czuję jak moja koszula powoli moknie od słonych kropel. Obejmuję ją. Potrzebuje wsparcia, nawet nie wyobrażam sobie, co musi jej się śnić. Może dlatego chodzi niewyspana, możliwe, że boi się zasnąć, gdyż ten koszmar dręczy ją non stop. Jej oddech powoli się wyrównuje. Delikatnie odrywa się ode mnie. Patrzy mi w oczy. Nim zdążam się obejrzeć, jej usta łapczywie wpijają się w moje. Zaskoczony nawet nie myślę, by to przerwać. Pogłębiam, słony od jej łez, pocałunek. Tak bardzo pragnę dać jej trochę szczęścia. Ciepło rozlewa się po moim ciele. Brakuję mi tchu. Dziewczyna po chwili znów wtula się we mnie. Pociągam ją jeszcze bliżej i kołyszę uspokajająco w swoich ramionach.
***
                Kolejna lekcja chińskiego za mną. Wolałbym zamiast siedzieć na tych korkach, pobyć z Marinette, ta dziewczyna mnie potrzebuje. I chyba ja jej… Naprawdę nienawidzę czekać na kolejny dzień, by ją zobaczyć, tylko przy niej zapominam o Ladybug. Stała się ważną częścią mojego życia. Nagle słyszę odgłosy walki. Chyba czas na transformacje, dzięki Bogu na ulicy jest całkiem pusto.
                – Plagg! – wołam.
                Moje Kwami nie odpowiada. Nie ma go! Gdzie on znowu poleciał w tak ważnym momencie?! Chyba czas go poszukać. Odwracam się. Naglę słyszę huk, ktoś mnie popycha. Upadam na chodnik. Gwałtownie odwracam się, koło mnie leży Ladybug. Czy ona? Podbiegam do niej. Dostała w ramię, krwawi. Dzięki Bogu jest przytomna. Patrzy na mnie z ulgą tymi swoimi pięknymi, fiołkowymi oczami, zupełnie podobnymi do tych należących do… Mari. Ścigam koszulę i obwiązuję ją wokół ramienia bohaterki, może tak zatamuję krwotok. Nie może jej się nic stać! Do jasnej cholery! Jak mogłem być tak nieostrożny!
                – Ladybug! Przepraszam…
                Przykłada mi palec do ust. Tak bardzo mi przypomina teraz Marinette. Uświadomiłem sobie, że nadal kocham Ladybug… Jednak równocześnie darzę tym uczuciem Mari.

                – Cieszę się, że jesteś cały– szepcze dziewczyna i powoli próbuje wstać. Pomagam jej, wiem, że musi oczyścić Akumę, dzięki Bogu Alpha Wolf poradził sobie z opętanym. Fioletowy motyl próbuje umknąć, jednak Ladybug oczyszcza go. Chwilę później dziewczyna chwyta się za głowę, a jej nogi wydają się odmawiać jej posłuszeństwa. Prawie upada, ale w ostatniej chwili łapię ją w pasie. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz