***
Nagle poczułam czyjeś dłonie na swojej talii i usta, które dotykając
mojego ucha, wyszeptały:
–To teraz sobie
porozmawiamy.
Po chwili jedna z dłoni chłopaka chwyciła moją. Obrócił mną w rytm tańca o
sto osiemdziesiąt stopni tak, że wpadłam wprost w jego ramiona. Pochylał się
nade mną, zmuszając do wpatrywania się w jego oczy. Zielone jak wiosenna trawa
tęczówki patrzyły na mnie z czułością. Byłam zawstydzona, ale chłopak
uniemożliwiał mi odwrócenie głowy. Nawet nie chciałam myśleć, jakie miałam wtedy
rumieńce. Z jednej strony bolało mnie, że spojrzenie mojego przyjaciela było
pełne uczucia, a ja nie mogłam odpowiedzieć tym samym.Sama pogubiłam się w swoim życiu. Nie wiedziałam kim jest dla mnie Cat Noir. Orkiestra grała kolejny wolny kawałek. Postanowiłam schować swoją
twarz, wtulając się w jego tors. Nie byłam wstanie utrzymać kontaktu
wzrokowego, jednak Kocur nie dawał mi spokoju.
– My Lady… Ja wiem, że
mnie pragniesz, ale jak chciałaś mnie całować, mogłaś to zrobić, gdy będę w
pełni świadomy. Wiem, że jesteś nieśmiała i w ogóle, ale wiesz, ja bym się nie
obraził za takiego buziaka.
Spojrzałam na niego. Jego usta zdobił flirciarski uśmieszek, taki typowy
dla Cat Noir. Chciałam mu z lekka przywalić, ale wiedziałam, ile ludzi się na
nas gapi. No cóż, byliśmy sensacją. Delikatnie przyłożyłam dłoń do jego
policzka. Widziałam, jak uśmiecha się zaskoczony. Niezauważalnie uszczypnęłam
go. Usłyszałam syk bólu.
– Głupi Kocur! Byłeś w
transie i chciałeś mnie zabić. Żeby cofnąć działanie strzały Dark Cupida
musiałam cię pocałować. Nawet nie wiesz, jak uciekałeś przed tym – zaśmiałam się
głupkowato.
– Jak mogłem być tak
głupi i nie wykorzystać okazji?! Trzeba to naprawić – oznajmił z
zawadiackim uśmiechem.
Zaczęło się odliczanie do nowego roku. Przestałam się tym przejmować. Moją
uwagę zajmował ktoś inny. Nim zdążyłam się obejrzeć, a usta Kota złączyły się z
moimi. Nie potrafiłam tego przerwać, nie chciałam. Czułam się tak dobrze w
ramionach chłopaka, otulona jego ciepłem i stałością. Kochał mnie. Bezwiednie
zarzuciłam mu ręce na szyję, a on pogłębił pocałunek. Nie rozumiałam do końca,
co się stało. Rozległ się huk fajerwerków, ale ja, jakby w transie, trwałam w
miłosnym uniesieniu. Boże! Kiedy ja pokochałam Kota? I do kogo należy moje
serce? Do Kocura czy Adriena? W końcu oderwaliśmy się od siebie. Oglądaliśmy
pokaz fajerwerków. A ja nawet nie zauważyłam, że nadal trzymam go za dłoń.
Czułam, że tak powinno być…
Sielankę przerwał krzyk. Odwróciłam się gwałtownie. Przed gości wyskoczyła
kobieta ubrana w piękną, czerwoną, długą suknię balową i tego samego koloru
maskę. Jej głowę zdobiła spinka w kształcie srebrnego kwiatu. Z daleka
czułam Akumę. Spojrzałam na Kota. Kiwnął głową. Na zawołanie przemieniliśmy się
w super bohaterów. Stanęliśmy do walki.
Okazało się, że kobieta swoim tańcem potrafiła burzyć całe domy. I właśnie
miała ochotę zniszczyć naszą salę balową, w której znajdywała się elita
Paryża. Po prostu świetnie!
– Musimy ich ewakuować!
– krzyknęłam do Kota.
Ludzie pośpiesznie opuszczali budynek, gniotąc się ku wyjściu.
– Kocie! Biegnij do
nich! Oni się staranują! Musisz ich uspokoić! – wydałam polecenie i
pobiegłam w stronę kobiety.
– Oddaj mi swoje
Miraculum! – krzyknęła w moją stronę.
– Nie za bardzo mam
ochotę – warknęłam.
Szybko podrzuciłam jo-jo w górę, a w moich rękach znalazłam gumkę
recepturkę. Spojrzałam na nią. Akuma musiał być w jej spince. Wiedziałam, co
zrobić, ale potrzeby był mi Kot. Rozejrzałam się. Zajmował się jeszcze
uczestnikami balu. Nagle grunt pod nogami zaczął mi się osuwać i nim się
zorientowałam leciałam w dół. Rozwinęłam jo-jo. O nic się nie zahaczyło. To
koniec… Zamknęłam oczy gotowa na nieuchronny upadek. W ostatniej chwili linka
się napięła. Ktoś mnie ciągnął w górę. Zauważyłam wyciągniętą dłoń. Będąc
pewna, że to Dachowiec, przytuliłam go z wdzięcznością. Jednak coś się nie
zgadzało. Spojrzałam na wybawcę. Oczy i uśmiech zupełnie podobne do tych
należących do mojego przyjaciela. Miał jednak czarne włosy i szary strój podobny
do Kocura. Chociaż uszka miał bardziej spiczaste, no i miał przewieszony bat z
zielonym uchwytem, który prezentował się jako długi ogon. Wyglądał jak zły wilk
z Czerwonego Kapturka. Zaśmiałam się w duchu. Czyżby kolejny posiadacz
Miraculum?
– Mała, za takie
podziękowania możesz dawać się ratować częściej – wyszeptał mi zmysłowo do ucha, puszczając przy tym oko.
Dlaczego ja muszę mieć taki cholerny kłopot z Kotami i Wilkami?! No nic,
wzięłam wdech. Musiał mi pomóc, jak Cat Noir zajmował się wyprowadzaniem
ludzi.
– Zaraz zwalę z jej
głowy ten srebrny kwiat. Ty go złap i rozwal. Jasne? – poleciłam
nieznajomemu.
Kiwnął głową i pobiegł w stronę kobiety, która w szale udała się w stronę
sali balowej. Chciała ją zawalić. Szybko wycelowałam gumką i strąciłam jej
spinkę z głowy, a chłopak złamał ją. Jednak kobieta nas zaskoczyła. Widziała,
że to jej koniec, ale i tak biegła w stronę sali. Chciała ją zniszczyć mimo
wszystko. Jak najszybciej oczyściłam Akumę, jednak kobieta zdążyła. W ostatniej
chwili budynek zawalił się. Spojrzałam na Kota. Widziałam strach w jego oczach.
Za nim do niego podbiegłam, wszystko przywróciłam do poprzedniej formy.
– Wyprowadziłeś
wszystkich? – zapytałam, gdy znalazłam się blisko niego.
– Jakaś kobieta wbiegła
z powrotem, nie zdążyłem jej powstrzymać!
Chłopak jeszcze raz popatrzył na mnie i pobiegł w stronę wejścia. Ja i Wilk
ruszyliśmy za nim. W sali leżała kobieta, z jej głowy ciekła krew. Ocknęłam się
z otępienia i pobiegłam w stronę poszkodowanej. Dotknęłam jej ręki. Nie
wyczułam pulsu. Ze łzami w oczach, zaczęłam wykonywać sztuczne oddychanie. Nie
drgnęła. Płakałam i dalej wykonywałam masaż serca. Nie mogła umrzeć! Nikt nigdy
przy nas nie zginął! Nie wiem, ile minęło chwil, gdy chłopcy odciągnęli mnie od
kobiety. Byłam otępiała, nie czułam nic… Nawet nie pamiętam, czy krzyczałam.
– Przecież wszystko
cofnęłam – wyjąkałam.
– Śmierci nie da się
cofnąć, Ladybug – odparł poważnie Wilk.
Znów wylądowałam w ramionach Kota. Nie patrzyłam na więcej, nie mogłam
oglądać lekarzy, którzy stwierdzali zgon tej kobiety. Wyszliśmy w otoczeniu
dziennikarzy. Chciałam wrócić do domu.
– Kto za to odpowiada? – zapytał jeden z
reporterów.
Czy to moja wina? Zaniedbałam? Szło jak zawsze! Dlaczego ktoś musiał
zginąć? Kim jest Papillon?! Czy zdaje sobie sprawę z tego, że zabił niewinną
osobę?
– Za to wszystko jest odpowiedzialny
Papillon. Musimy go jak najszybciej odszukać i zlikwidować. To on terroryzuje
miasto. Chce władzy i nic nie stanie mu na drodze – powiedział poważnie
Wilk.
– Kim pan jest? – zaczął ktoś pytać.
Rozejrzałam się. W cieniu budynku zobaczyłam drobną kobietę, miała z około
trzydziestu lat, to ją opętała Akuma. Płakała. Bez zastanowienia podeszłam w
jej stronę. Nie mogła się obwiniać.
–
Proszę pani?
– Ja… Ja zabiłam – powtarzała w kółko
jak mantrę.
Bez namysłu przytuliłam ją pokrzepiająco. To nie jej wina, ona nawet tego
nie pamięta.
– To nie jest w żadnej
części pani wina, pani ciało wzięły we władanie złe moce.
Byłam zdziwiona… Skąd wiedziała, że to ona była pod władzą Akumy. Spojrzała
na mnie przez łzy. Uśmiechnęłam się do niej pokrzepiająco. Mogę oczyszczać
Akumy, więc może i serca. Znów stanęłam w stroju Ladybug. Musiałam oczyścić jej
umysł i pamięć. Udało się. Zemdlała. Jak się obudzi, wróci do domu jak gdyby
nigdy nic. Szkoda, że ja tak nie mogłam.
Widziałam, że Kot
zmierza w moją stronę, ale nie czekałam na niego. Wróciłam do domu. Czekała
mnie okropna noc…
Leżałam na podłodze
przy wejściu do piekarni. Dywanik pode mną był mokry, poplamiony czerwienią. Do
mojego nosa dotarł metaliczny zapach. Jak na zawołanie wyplułam to, co
znajdowało się w moich ustach. Krew i ten obrzydliwy posmak w ustach.
Przerażona spojrzałam na brzuch. Wystawał z niego kucharski nóż. Nie bolało…
Bez namysłu, obrzydzona wyjęłam narzędzie i odrzuciłam je na bok. Wyplułam
kolejną dawkę krwi, którą zaczęłam się krztusić. Przerażona rozejrzałam się.
Ktoś lub coś rozbiło szyby, wyrwało drzwi z zawiasów i połamało meble. Chciałam
wstać, ale nie mogłam. Gdzie rodzice? I dlaczego wszędzie jest krew?! Zaczęłam
się czołgać w stronę drzwi. Nic mnie nie bolało, a z taką raną powinnam być
martwa. A może jestem? Czy to Piekło? Chciałam zawołać Tikki, ale zamiast
dźwięku mojego głosu usłyszałam kaszel osoby, która cierpi. Mój kaszel… Krew
wciąż napływała mi do ust, nie mogłam mówić. Przerażenie sparaliżowało mnie do
końca. Co się dzieje? Gdzie rodzice?!
–Tikki – wyszeptałam.
Nic się nie stało. Łzy bezsilności spływały po moich policzkach, mieszając się
z wciąż cieknącą krwią. Musiałam wiedzieć. Pełna determinacji czołgałam się ku
wyjściu. Jeszcze kilka metrów. Zobaczyłam pozostały kawałek drzwi. Sięgnęłam i
podciągnęłam się do przodu. To co zobaczyłam, wyssało ze mnie resztki energii.
Upadłam, uderzając o chodnik głową. Znów zachłysnęłam się krwią. Miałam
nadzieję, że stracę przytomność. Tak się nie stało… Zamknęłam oczy, to nie
mogło być prawdą. Miałam mdłości. Zwymiotowałam krwią… Łzy oślepiły mnie całkiem.
Mój ukochany Paryż, wyścielony trupami, skąpanymi we własnej krwi. Matki trzymające
w objęciach swoje dzieci w celu ich pokrzepienia, na wieki zastygły z twarzą
wykrzywioną w skrajnym przerażeniu. Pary złączone na zawsze w ostatnim
pocałunku. Moi rodzice trzymający się za ręce, mieli zamknięte oczy. Leżeli
obok siebie, bladzi, zimni, w kałuży krwi.
Nie byłam wstanie do nich dotrzeć. Nie chciałam. Mój słodki Paryż w
zgliszczach. Pochłonięty ruinami kamienic, w których kiedyś tętniło życie.
Paryż trawiony przez niszczycielski ogień. Paryż o zapachu kwiatów, teraz
wypełniony zapachem dymu, krwi i śmierci… Spojrzałam w dal. Chciałam krzyknąć,
ale nie byłam wstanie. Z mojego gardła wydobył się tylko dźwięk zdławionego
jęku. Zobaczyłam siebie jako Ladybug. Ledwo poznałam. Zresztą, to nie mogłam być
ja! Przecież… Tamta dziewczyna była martwa! Miała nóż kucharski w brzuchu.
Dotknęłam rany. Czy ja...? Ja nie żyję? Trzymała za rękę, a raczej trzymałam,
Kocura, z podobną raną do mojej. Uśmiechaliśmy się do siebie, jakby zadowoleni
ze swojej obecności. Nad nami pochylał się mężczyzna, nad którymi zwisała
klatka z Tikki i jakimś innym Kwami.
– Tikki – wyszeptałam.
Nie widziała mnie… Naprawdę byłam martwa.
No nieźle pojechałaś... zwłaszcza na końcu. Nieźle ci wyszło. Dobra, lecę czytać dalej.
OdpowiedzUsuń