czwartek, 14 kwietnia 2016

Ladybug & Cat Noir: Rozdział 5

Przepraszam... Powiedziałam, że kolejny rozdział pojawi się w środę, jednak wypadło mi coś nagłego i nie miałam czasu się z tym ogarnąć :)
***
            Nagle poczułam czyjeś dłonie na swojej talii i usta, które dotykając mojego ucha, wyszeptały:
To teraz sobie porozmawiamy.
Po chwili jedna z dłoni chłopaka chwyciła moją. Obrócił mną w rytm tańca o sto osiemdziesiąt stopni tak, że wpadłam wprost w jego ramiona. Pochylał się nade mną, zmuszając do wpatrywania się w jego oczy. Zielone jak wiosenna trawa tęczówki patrzyły na mnie z czułością. Byłam zawstydzona, ale chłopak uniemożliwiał mi odwrócenie głowy. Nawet nie chciałam myśleć, jakie miałam wtedy rumieńce. Z jednej strony bolało mnie, że spojrzenie mojego przyjaciela było pełne uczucia, a ja nie mogłam odpowiedzieć tym samym.Sama pogubiłam się w swoim życiu. Nie wiedziałam kim jest dla mnie Cat Noir.  Orkiestra grała kolejny wolny kawałek. Postanowiłam schować swoją twarz, wtulając się w jego tors. Nie byłam wstanie utrzymać kontaktu wzrokowego, jednak Kocur nie dawał mi spokoju.
My Lady… Ja wiem, że mnie pragniesz, ale jak chciałaś mnie całować, mogłaś to zrobić, gdy będę w pełni świadomy. Wiem, że jesteś nieśmiała i w ogóle, ale wiesz, ja bym się nie obraził za takiego buziaka.
Spojrzałam na niego. Jego usta zdobił flirciarski uśmieszek, taki typowy dla Cat Noir. Chciałam mu z lekka przywalić, ale wiedziałam, ile ludzi się na nas gapi. No cóż, byliśmy sensacją. Delikatnie przyłożyłam dłoń do jego policzka. Widziałam, jak uśmiecha się zaskoczony. Niezauważalnie uszczypnęłam go. Usłyszałam syk bólu.
Głupi Kocur! Byłeś w transie i chciałeś mnie zabić. Żeby cofnąć działanie strzały Dark Cupida musiałam cię pocałować. Nawet nie wiesz, jak uciekałeś przed tym zaśmiałam się głupkowato.
Jak mogłem być tak głupi i nie wykorzystać okazji?! Trzeba to naprawić oznajmił z zawadiackim uśmiechem.
Zaczęło się odliczanie do nowego roku. Przestałam się tym przejmować. Moją uwagę zajmował ktoś inny. Nim zdążyłam się obejrzeć, a usta Kota złączyły się z moimi. Nie potrafiłam tego przerwać, nie chciałam. Czułam się tak dobrze w ramionach chłopaka, otulona jego ciepłem i stałością. Kochał mnie. Bezwiednie zarzuciłam mu ręce na szyję, a on pogłębił pocałunek. Nie rozumiałam do końca, co się stało. Rozległ się huk fajerwerków, ale ja, jakby w transie, trwałam w miłosnym uniesieniu. Boże! Kiedy ja pokochałam Kota? I do kogo należy moje serce? Do Kocura czy Adriena? W końcu oderwaliśmy się od siebie. Oglądaliśmy pokaz fajerwerków. A ja nawet nie zauważyłam, że nadal trzymam go za dłoń. Czułam, że tak powinno być…
Sielankę przerwał krzyk. Odwróciłam się gwałtownie. Przed gości wyskoczyła kobieta ubrana w piękną, czerwoną, długą suknię balową i tego samego koloru maskę. Jej głowę zdobiła spinka w kształcie  srebrnego kwiatu. Z daleka czułam Akumę. Spojrzałam na Kota. Kiwnął głową. Na zawołanie przemieniliśmy się w super bohaterów. Stanęliśmy do walki.
Okazało się, że kobieta swoim tańcem potrafiła burzyć całe domy. I właśnie miała ochotę zniszczyć naszą salę balową, w której znajdywała się elita Paryża. Po prostu świetnie!
Musimy ich ewakuować! krzyknęłam do Kota.
Ludzie pośpiesznie opuszczali budynek, gniotąc się ku wyjściu.
Kocie! Biegnij do nich! Oni się staranują! Musisz ich uspokoić! wydałam polecenie i pobiegłam w stronę kobiety.
Oddaj mi swoje Miraculum! krzyknęła w moją stronę.
Nie za bardzo mam ochotę warknęłam.
Szybko podrzuciłam jo-jo w górę, a w moich rękach znalazłam gumkę recepturkę. Spojrzałam na nią. Akuma musiał być w jej spince. Wiedziałam, co zrobić, ale potrzeby był mi Kot. Rozejrzałam się. Zajmował się jeszcze uczestnikami balu. Nagle grunt pod nogami zaczął mi się osuwać i nim się zorientowałam leciałam w dół. Rozwinęłam jo-jo. O nic się nie zahaczyło. To koniec… Zamknęłam oczy gotowa na nieuchronny upadek. W ostatniej chwili linka się napięła. Ktoś mnie ciągnął w górę. Zauważyłam wyciągniętą dłoń. Będąc pewna, że to Dachowiec, przytuliłam go z wdzięcznością. Jednak coś się nie zgadzało. Spojrzałam na wybawcę. Oczy i uśmiech zupełnie podobne do tych należących do mojego przyjaciela. Miał jednak czarne włosy i szary strój podobny do Kocura. Chociaż uszka miał bardziej spiczaste, no i miał przewieszony bat z zielonym uchwytem, który prezentował się jako długi ogon. Wyglądał jak zły wilk z Czerwonego Kapturka. Zaśmiałam się w duchu. Czyżby kolejny posiadacz Miraculum?
Mała, za takie podziękowania możesz dawać się ratować częściej wyszeptał mi zmysłowo do ucha, puszczając przy tym oko.
Dlaczego ja muszę mieć taki cholerny kłopot z Kotami i Wilkami?! No nic, wzięłam wdech. Musiał mi pomóc, jak Cat Noir zajmował się wyprowadzaniem ludzi.
Zaraz zwalę z jej głowy ten srebrny kwiat. Ty go złap i rozwal. Jasne? poleciłam nieznajomemu.
Kiwnął głową i pobiegł w stronę kobiety, która w szale udała się w stronę sali balowej. Chciała ją zawalić. Szybko wycelowałam gumką i strąciłam jej spinkę z głowy, a chłopak złamał ją. Jednak kobieta nas zaskoczyła. Widziała, że to jej koniec, ale i tak biegła w stronę sali. Chciała ją zniszczyć mimo wszystko. Jak najszybciej oczyściłam Akumę, jednak kobieta zdążyła. W ostatniej chwili budynek zawalił się. Spojrzałam na Kota. Widziałam strach w jego oczach. Za nim do niego podbiegłam, wszystko przywróciłam do poprzedniej formy.
Wyprowadziłeś wszystkich? zapytałam, gdy znalazłam się blisko niego.
Jakaś kobieta wbiegła z powrotem, nie zdążyłem jej powstrzymać!
Chłopak jeszcze raz popatrzył na mnie i pobiegł w stronę wejścia. Ja i Wilk ruszyliśmy za nim. W sali leżała kobieta, z jej głowy ciekła krew. Ocknęłam się z otępienia i pobiegłam w stronę poszkodowanej. Dotknęłam jej ręki. Nie wyczułam pulsu. Ze łzami w oczach, zaczęłam wykonywać sztuczne oddychanie. Nie drgnęła. Płakałam i dalej wykonywałam masaż serca. Nie mogła umrzeć! Nikt nigdy przy nas nie zginął! Nie wiem, ile minęło chwil, gdy chłopcy odciągnęli mnie od kobiety. Byłam otępiała, nie czułam nic… Nawet nie pamiętam, czy krzyczałam.
Przecież wszystko cofnęłam wyjąkałam.
Śmierci nie da się cofnąć, Ladybug odparł poważnie Wilk.
Znów wylądowałam w ramionach Kota. Nie patrzyłam na więcej, nie mogłam oglądać lekarzy, którzy stwierdzali zgon tej kobiety. Wyszliśmy w otoczeniu dziennikarzy. Chciałam wrócić do domu.
Kto za to odpowiada? zapytał jeden z reporterów.
Czy to moja wina? Zaniedbałam? Szło jak zawsze! Dlaczego ktoś musiał zginąć? Kim jest Papillon?! Czy zdaje sobie sprawę z tego, że zabił niewinną osobę?
 – Za to wszystko jest odpowiedzialny Papillon. Musimy go jak najszybciej odszukać i zlikwidować. To on terroryzuje miasto. Chce władzy i nic nie stanie mu na drodze powiedział poważnie Wilk.
Kim pan jest? zaczął ktoś pytać.
Rozejrzałam się. W cieniu budynku zobaczyłam drobną kobietę, miała z około trzydziestu lat, to ją opętała Akuma. Płakała. Bez zastanowienia podeszłam w jej stronę. Nie mogła się obwiniać.
Proszę pani?
Ja… Ja zabiłam powtarzała w kółko jak mantrę.
Bez namysłu przytuliłam ją pokrzepiająco. To nie jej wina, ona nawet tego nie pamięta.
To nie jest w żadnej części pani wina, pani ciało wzięły we władanie złe moce.
Byłam zdziwiona… Skąd wiedziała, że to ona była pod władzą Akumy. Spojrzała na mnie przez łzy. Uśmiechnęłam się do niej pokrzepiająco. Mogę oczyszczać Akumy, więc może i serca. Znów stanęłam w stroju Ladybug. Musiałam oczyścić jej umysł i pamięć. Udało się. Zemdlała. Jak się obudzi, wróci do domu jak gdyby nigdy nic. Szkoda, że ja tak nie mogłam.
Widziałam, że Kot zmierza w moją stronę, ale nie czekałam na niego. Wróciłam do domu. Czekała mnie okropna noc…
Leżałam na podłodze przy wejściu do piekarni. Dywanik pode mną był mokry, poplamiony czerwienią. Do mojego nosa dotarł metaliczny zapach. Jak na zawołanie wyplułam to, co znajdowało się w moich ustach. Krew i ten obrzydliwy posmak w ustach. Przerażona spojrzałam na brzuch. Wystawał z niego kucharski nóż. Nie bolało… Bez namysłu, obrzydzona wyjęłam narzędzie i odrzuciłam je na bok. Wyplułam kolejną dawkę krwi, którą zaczęłam się krztusić. Przerażona rozejrzałam się. Ktoś lub coś rozbiło szyby, wyrwało drzwi z zawiasów i połamało meble. Chciałam wstać, ale nie mogłam. Gdzie rodzice? I dlaczego wszędzie jest krew?! Zaczęłam się czołgać w stronę drzwi. Nic mnie nie bolało, a z taką raną powinnam być martwa. A może jestem? Czy to Piekło? Chciałam zawołać Tikki, ale zamiast dźwięku mojego głosu usłyszałam kaszel osoby, która cierpi. Mój kaszel… Krew wciąż napływała mi do ust, nie mogłam mówić. Przerażenie sparaliżowało mnie do końca. Co się dzieje? Gdzie rodzice?!
Tikki wyszeptałam.
                Nic się nie stało. Łzy bezsilności spływały po moich policzkach, mieszając się z wciąż cieknącą krwią. Musiałam wiedzieć. Pełna determinacji czołgałam się ku wyjściu. Jeszcze kilka metrów. Zobaczyłam pozostały kawałek drzwi. Sięgnęłam i podciągnęłam się do przodu. To co zobaczyłam, wyssało ze mnie resztki energii. Upadłam, uderzając o chodnik głową. Znów zachłysnęłam się krwią. Miałam nadzieję, że stracę przytomność. Tak się nie stało… Zamknęłam oczy, to nie mogło być prawdą. Miałam mdłości. Zwymiotowałam krwią… Łzy oślepiły mnie całkiem. Mój ukochany Paryż, wyścielony trupami, skąpanymi we własnej krwi. Matki trzymające w objęciach swoje dzieci w celu ich pokrzepienia, na wieki zastygły z twarzą wykrzywioną w skrajnym przerażeniu. Pary złączone na zawsze w ostatnim pocałunku. Moi rodzice trzymający się za ręce, mieli zamknięte oczy. Leżeli obok siebie, bladzi, zimni, w kałuży krwi.
                Nie byłam wstanie do nich dotrzeć. Nie chciałam. Mój słodki Paryż w zgliszczach. Pochłonięty ruinami kamienic, w których kiedyś tętniło życie. Paryż trawiony przez niszczycielski ogień. Paryż o zapachu kwiatów, teraz wypełniony zapachem dymu, krwi i śmierci… Spojrzałam w dal. Chciałam krzyknąć, ale nie byłam wstanie. Z mojego gardła wydobył się tylko dźwięk zdławionego jęku. Zobaczyłam siebie jako Ladybug. Ledwo poznałam. Zresztą, to nie mogłam być ja! Przecież… Tamta dziewczyna była martwa! Miała nóż kucharski w brzuchu. Dotknęłam rany. Czy ja...? Ja nie żyję? Trzymała za rękę, a raczej trzymałam, Kocura, z podobną raną do mojej. Uśmiechaliśmy się do siebie, jakby zadowoleni ze swojej obecności. Nad nami pochylał się mężczyzna, nad którymi zwisała klatka z Tikki i jakimś innym Kwami.
Tikki wyszeptałam.
                Nie widziała mnie… Naprawdę byłam martwa.

1 komentarz:

  1. No nieźle pojechałaś... zwłaszcza na końcu. Nieźle ci wyszło. Dobra, lecę czytać dalej.

    OdpowiedzUsuń