środa, 20 kwietnia 2016

Miniaturka 2: Ta, która się wznosi cz. 1

       Witam :)
Moja druga miniaturka, która jest bardzo oderwana od kanonu, więc ostrzegam. Nie będzie tu Marinette, jako Ladybug. Mimo to jestem zadowolona z tego dzieła i mam nadzieję, że Wam również się spodoba.
Marinette:
Cały czas wracam pamięcią do tamtych chwil. Pamiętam muzykę, której słodkie nuty łagodziły każdy lęk i zabijały zło, nim zdążyło chociażby zakiełkować. Pamiętam piękno tak niewyobrażalne, że nie da się go opisać słowami. Raj pełen barw, lekkości, cudów i słodyczy, spełnienie marzeń każdego człowieka. Pamiętam miłość bez ograniczeń, wszechpotężną, wybaczającą każdy czyn i przewinienie. Pamiętam beztroskę, wtedy liczyła się tylko przyjaźń i mój ukochany Ojciec - Bóg.
                Za jednym zamachem straciłam wszystko. Miłość, przyjaźń, beztroskę, Niebo… Mój dom. Nie liczę dni. Błąkam się po świecie od początków jego istnienia. To moja pokuta, która będzie ciągnęła się przez wieczność. Potępiona na wieki. Nie zgrzeszyłam przez cały ten czas, ale to ma się zmienić. Niosący Światło* dał mi wyraźny rozkaz. Nie mogę mu odmówić. Boże, wybacz mi! Po moich policzkach spływają łzy. Brzydzę się sobą. Jestem potworem. Nie na próżno człowiek zwie mnie diabłem. Spoglądam na szklaną witrynę sklepu. Widzę tam piękną nastolatkę o krótkich ciemnych włosach, które  kiedyś spływały kaskadami do ziemi. Michał uwielbiał je, pamiętam, jak razem chodziliśmy nad źródło, a on bawił się pojedynczymi kosmykami. Teraz się mną brzydzi, jestem dla niego gorsza od robaka. Ja – upadły anioł, on – Archanioł Boży. Patrzę na me oczy. Nadal mają  kolor nieba, pamiątka po dawnym życiu. Mimowolnie spoglądam na plecy. Dziś narzuciłam na nie skórzaną kurtkę, kiedyś utrzymywały potężne śnieżnobiałe skrzydła.
                Podchodzę pod wskazany adres. Ogromna rezydencja z pewnością należy do kogoś bogatego. Oczywiście znam Gabriela Agreste’a - został skuszony, służy złu. Teraz czas zawalczyć o duszę jego syna. Moim przeciwnikiem jest nie byle kto, jego opiekunem jest sam Archanioł Michał. Spotkanie po latach, nie ma co. Z tego co wiem, dusza Adriena jest osłabiona. Od kilku lat broni Paryż pod pseudonimem Cat Noir przed złoczyńcą o imieniu Papillon, który, jak się okazało, jest jego ojcem. I tu zaczyna się dramat tego nastolatka. Ostatnio odkrył tę tajemnice, a ja mam sprowadzić go na manowce. Bo ja się na tym znam... Niosący Światło jednak nie pozostawił mi złudzeń. Albo ja to zrobię, albo on osobiście zajmie się podopiecznym Archanioła Michała.
***
                Tego dnia jak zwykle szyłam dla siebie jakąś nową kreację. Tylko to pozostało mi z dawnego życia. Zawsze lubiłam to robić. Może to i złe, nawet w niebie byłam narcystycznym aniołem. Nie wiem… Trudno teraz oceniać. Nagle słyszę skrzypienie otwieranych drzwi. Tylko jedna istota waży się wchodzić do mojej komnaty bez pozwolenia… Niosący Światło.
                 – Ile razy mam ci mówić, żebyś pukał – oznajmiłam ze śmiechem.
                Nagle poczułam, że osobnik podszedł i zasłonił mi swoimi dłońmi oczy. To nie on, mój przyjaciel nigdy nie robił takich podchodów. Te dłonie, nie należały do niego. Skądś znałam tę aurę, ale nie wyczuwałam jej od tysięcy lat.
                – Zgadnij kto to? – w końcu usłyszałam i głos, który od dawna nie dźwięczał w mej głowie.
                 Azazel – wyszeptałam, nie ukrywając zdziwienia.
                Odwróciłam się gwałtownie. Przede mną faktycznie stał jeden z najwyższych upadłych. Trudno nie rozpoznać jego przystojnej, pociągłej  twarzy ozdobionej przez ten firmowy, cwaniacki uśmiech. Długie, falowane włosy spiął w kucyk. Ubrał się we współczesne ciuchy: dżinsowe, czarne spodnie i koszulę w czerwoną kratę, która układając się niesfornie na jego ciele, dodawała mu tylko uroku i stylizowała na typowego bad boya. Bez namysłu wstałam i dotknęłam jego dłoni, by się upewnić, że to naprawdę on. Bez wątpienia. To nie mogła być iluzja. Jak to możliwe, że nie leżał przykuty w jaskini Dudael? Stwórca rozkazał Rafałowi tam go uwięzić na wieki. Jak to możliwe, że pokonał pieczęć? Czyżby Niosącemu Światło udało się go oswobodzić? Ale jak…? To nie była dobra wiadomość. W Azazelu nie było ani krzty światła. On posiadał tylko jeden cel, który podzielił z moim przyjacielem… Pokonanie Stwórcy. Mi tylko pozostało się modlić. Bóg to wszechpotężna istota, nie uda im się go obalić.
                – Moja droga Marinette, taki ogromny szmat czasu minął, odkąd przebywać w twym pięknym towarzystwie mogłem  odparł z miną flirciarza i ucałował szarmancko mą dłoń.
                 Miło mi widzieć cię, mój drogi Azazelu, w pełni sił i zdrowiu – odpowiedziałam kulturalnie, delikatnie odsuwając dłoń z jego uścisku.
                – Jak zwykle miła i uprzejma. Nie zmieniłaś się za wiele przez te tysiąclecia, Marinette, co również me serce raduje. Za pewne pytania twą upadłą duszę nęcą, już ci gotów historię mą przybliżyć.
                Jak ja nienawidziłam tych jego szopek. Mógłby zacząć mówić normalnie! Nawet jeśli siedział w tej jaskini pięć tysięcy lat, w końcu jest aniołem, więc w szybkim tempie dostosowuje się do nowej sytuacji. Jednak trafił w samo sedno, chciałam wiedzieć jak się uwolnił.
                 Z chęcią poznam twoją historię, ale mam prośbę. Pamiętaj, że teraz jesteś w XXI wieku, język od tego czasu bardzo ewoluował.
                Pokiwał rozbawiony głową.
                – Widzę, że nie jesteś zbyt konserwatywna – zaśmiał się po krótce. – Helel ben-szachar** uwolnił mnie moja droga. Zdołał złamać pieczęć tego głupca Rafała. Czas zemsty nadszedł. Stwórca ujrzy w końcu upadek swych ukochanych dzieci.
                Przybrałam kamienny wyraz twarzy. Nie mógł zauważyć, że przejęłam się losem ludzi. Tylko Niosący Światło wiedział, że nie popierałam jego poglądów. Dla reszty byłam największą wspólniczką Pana Piekieł. Jak tylko mogłam ograniczałam jego działalność, ale powoli przegrywałam. Niosący Światło powoli zatapiał się w mroku. Anioł, który swą pieśnią niósł szczęście i nadzieję umarł już dawno. Pozostało po nim tylko imię. Traciłam wiarę, że gdzieś w jego ciele pozostawała cząstka tego wspaniałego anioła. Mogłam tylko walczyć - to mój przyjaciel, więc się nie poddam.
                – Co planujecie? – zapytałam z trudem.
                Azazel przeszył mnie triumfującym wzrokiem. Uwielbiał się bawić. Sprawiał, że jego ofiara czuła się niepewnie, a im bardziej chciała poznać prawdę, tym on bardziej odwodził ją od jej poznania. Czerpał z tego jakąś chorą satysfakcje. Jeśli ktoś miałby zasłużyć na tytuł szatana, to on na pewno.
                 Szkoda, że obcięłaś włosy. Były takie piękne. Najbardziej podobały się naszemu przyjacielowi Michałowi. Nawet je oszczędził, odciął ci tylko skrzydła – oznajmił upadły, bawiąc się pasmem mych włosów.
                Szybko odsunęłam się od niego. On…  Nie mogłam wyrazić słowami swojej złości. Nie pozostało mi nic innego, tylko grać wraz z nim. Nie mogłam dać mu tej satysfakcji zdenerwowania mnie. Jak śmiał wspomnieć przy mnie o Michale! Dlaczego był tak okrutny?
                – Ty i Rafał też zakumplowaliście się bardzo, często odwiedzał cię w tej jaskini? – zapytałam sarkastycznie.
                Zobaczyłam zdenerwowanie na jego twarzy. Najwidoczniej chciał o tym jak najszybciej zapomnieć. Już miał coś odwarknąć, gdy usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi.
                W naszą stronę zmierzał przystojny blondyn o idealnej, wysportowanej sylwetce i pięknych szmaragdowych oczach. Mój przyjaciel, osoba, za którą poszłam nawet do Piekła, dosłownie. Jak zwykle podszedł do mnie i delikatnie ucałował w czoło. Tym gestem witał mnie od tysiącleci. Od razu chwycił moją dłoń. Uwolnił Azazela z powodu wspólnych interesów, ale mu nie ufał i nie podobało mu się, że do mnie przyszedł.
                – Jesteście tacy rozkoszni  oznajmił przesłodzonym głosem brunet.
                – Mówiłem ci, żebyś na mnie poczekał w moim gabinecie, Azazelu! – zagrzmiał wściekły blondyn. Może i wyglądał jak książę z bajki, ale z nim żartów nie było.
                – Jak sobie życzysz, Najwyższy – oznajmił sarkastycznie.
                Niosący Światło tylko kiwnął głową i chłodno zerknął na dawnego wspólnika.
                – Wyjaśnisz mi teraz, o co tu chodzi? – zapytałam przyjaciela.
                – Nie teraz, Mari.
                Pokręciłam głową i spojrzałam na niego hardo. Teraz… Obiecał mi, że nic nie będzie przede mną zatajał, a już zaczynają się jakieś  tajemnice.
                – Postanowiliśmy, że wyślemy cię do niejakiego Adriena Agreste'a, byś go nieco do nas przekonała. Taka piękna dziewczyna jak ty, dodatkowo wyglądająca na osobę w jego wieku, powinna przemówić młodemu do rozsądku. – oznajmił Azazel.
                Oczywiście, że o nim słyszałam. Michał został jego stróżem, powierzył mu Miraculum i to on przeistaczał się w wojownika światła – Cat Noir. Jednak co Azazel sobie myślał? Ja nie mieszałam się nigdy w sprawy tego typu. Nie kusiłam ludzi. Czyżby postanowili, Niosący Światło brał w tym udział?
                – To nie moja działka – odpowiedziałam spokojnie i spojrzałam z nadzieją na przyjaciela, jego twarz pozostawała kamienna. Obiecał, że nigdy nie postawi mnie w takiej sytuacji. Okłamał mnie.
                 Jesteś demonem, Marinette. Chyba że szpiegujesz dla Niebios.
                Chciałabym, oddałabym wszystko za jakikolwiek kontakt ze Stwórcą. Jednak wiązała mnie obietnica, już na zawsze wylądowałam u boku Niosącego Światło. Gdybym tylko mogła przez chwilę usłyszeć ten pełen miłości głos...
                – Czy ty coś insynuujesz? Jak widać nie mam skrzydeł tak jak i ty – warknęłam na  Azazela.
                – To jest twoja misja, Mari. Jeśli się jej nie podejmiesz, sam zawalczę o duszę tego człowieka i uwierz, sprawię, że zostanie potępiona na wieki – w końcu oznajmia chłodno mój przyjaciel.
                Spojrzałam  na niego z wyrzutem. Jak mógł mi to zrobić? Co się stało z Niosącym Światło, z tym czułym facetem, który zawsze mnie wspierał, który doceniał moje przywiązanie, który starał się, bym była szczęśliwa? Ścisnęłam pięści. Miałam ochotę się wypłakać. Czułam się coraz bardziej samotna. Nie miałam już nikogo. Moja marna, wieczna egzystencja, pokuta za grzech. Wieczna samotność, wypalająca mi ogromną dziurę na duszy. Musiałam przyjąć zadanie. Mogłam to traktować jako walkę o duszę tego Adriena. Nie dopuszczę do całkowitej jej dewastacji.
                – Jak sobie życzysz, Lucyferze – odparłam oficjalnie do blondyna. Wiedziałam, że nienawidził swojego imienia po łacinie, ale teraz miałam to gdzieś. Chciałam, by wiedział, że mnie zranił. 
***
                Znów wyczuwam dobrze znaną mi aurę. Tak dawno nie miałam z nią do czynienia. Z jednej strony pragnę, by tu był, a z drugiej obawiam się pogardy w jego głosie. Nadal go kocham jak własnego brata. Kochałam go, gdy odcinał mi skrzydła, kochałam, gdy przychodził do mnie z propozycją odwrotu, kochałam go, gdy go nie było obok mnie.  Czy teraz mnie nienawidzi? Jest aniołem, to prawda, ale ja jestem demonem, zdrajczynią.
                – Michale? To ty? – pytam.
                Przede mną materializuje się postać potężnego Archanioła. Bije od niego blask samego Stwórcy, a jego piękne skrzydła podkreślają jego urodę. Nie zmienił się jednak zbytnio. Nadal ma bystre spojrzenie, a zarazem ciepłe, jak jego tęczówki koloru czekolady.  Brązowe włosy nadal spływają mu falami na szerokie ramiona. Nie jestem wstanie nic z siebie wydusić. Tylko patrzę. Nie czuję, kiedy łzy napływają mi do oczu. Tak bardzo za nim tęsknie.  Nie mogę mu patrzeć w oczy. Mój widok musi być dla niego obrzydliwy. Naglę widzę jak jego cień się porusza. Podchodzi do mnie i przytula mocno do siebie. Zdziwiona doznaję paraliżu. Jestem potępiona, jak on może mnie tulić? Boże, Stwórco, dziękuję ci za tę chwilę! Tak bardzo pragnę jego bliskości. Mogę cierpieć całą wieczność, byle jeszcze choć chwilę doznać jego miłości. Michał jest cząstką Nieba. Przypominają mi się nasze wspólne spędzone chwilę, zabawy nad źródłem, wspólne rozmowy, śpiew, taniec. W końcu odrywa się ode mnie, a ja nie do końca świadoma, że to wszystko jest jawą, próbuję go złapać, znów do siebie przyciągnąć. Dotykam tylko powietrza.  Po chwili on chwyta moje dłonie. Z lękiem spoglądam na jego twarz, jest rozpromieniona.
                – Tęskniłem, Marinette.
                Po tylu wiekach znów słyszę jego melodyjny głos. To krótkie zdanie jest dla mnie piękniejsze niż cała muzyka tego świata. On mnie nie nienawidzi. Mimowolnie łzy napłynęły mi do oczu. Jestem taka szczęśliwa. Stwórca w swej ogromnej łaskawości podarował mi to spotkanie. Moja pokuta zostaje na chwilę przerwana. On odrywa swoje dłonie od moich rąk i delikatnie ociera kciukami moje łzy, jego dotyk jest delikatny jak jedwab. Czuły, ciepły, pełen miłości.  Jednak sielankę przerywa głos mojego sumienia, które podobno ma nie istnieć. Muszę to przerwać. On jest Archaniołem, ja wiecznym potępieńcem, osobą, która wybrała taki los dawno temu. Świadomie oderwałam się od tych wszystkich wartości i cech, które reprezentuje Michał. Robię gwałtowny krok w tył.
                – Kontakt ze mną, nie jest dla ciebie dobry, Michale. Jestem potępiona. Dla mnie już nie ma ratunku.
                Na jego twarzy zauważam przejęcie. Ma ochotę zakwestionować moje zdanie.
                – Jak możesz tak mówić? Stwórca nikogo nie potępia! Bóg nadal cię kocha! Nawet nie wiesz jak cierpi od twojego odejścia. Marinette, zrozum, jesteś dobra, nigdy nie postąpiłaś źle od odejścia z Niebios. Masz szansę wrócić! Stwórca cię przyjmie! Nawet nie wiesz, jak cierpię. Do tej pory pamięć o dniu, kiedy odciąłem ci skrzydła, nie daje mi spokoju.
                Czyżby? Bóg mnie kocha, po tym wszystkim? Zawsze spędzałam w Jego towarzystwie dużo czasu. Kochałam Go ponad wszystko, nadal tak jest. To uczucie nie wygasło, to zbyt głęboka więź. Jednak najgorszy dzień mojego życia, nie wiązał się tylko z odcięciem skrzydeł przez Michała. Smutek i rozpacz w pięknych oczach Stwórcy bolał mnie najbardziej. Czułam jak tym wzrokiem wypala mi głęboką ranę w sercu. Fizyczne cierpienie nie równało się z wyrzutami mojego sumienia. Skrzywdziłam Boga, Osobę, która mnie stworzyła, kochała.
                – Nie mogę wrócić. Zrobiłam coś potwornego, muszę pokutować. Teraz muszę popełnić mój drugi grzech w życiu. Niosący Światło dał mi misję, muszę pozyskać duszę Adriena Agreste. Błagam cię, chroń go, to ty jesteś w końcu jego stróżem. Pomóż mu walczyć z pokusami. Wiem, że nie możesz pozbawić go wolnej woli, ale możesz pobudzić jego sumienie. Rób to!
                – Dlaczego nie odejdziesz od Lucyfera?  Zostaw go! Nie rozumiesz, że on już nie jest naszym przyjacielem z Niebios! W nim jest tylko ciemność!
                – Obiecałam, nie mogę go zostawić – szepczę łamiącym się głosem.
                – On doprowadza do twojego upadku! Niszczy cię! Sprawia, że cierpisz! Gdyby cię kochał, jak ty jego, nie pozwoliłby na twoje nieszczęście!
                Przełykam nową falę łez. Michał powiedział mi to, czego tak długo nie chciałam dopuścić do swoich myśli. Ma rację - Niosący Światło to nie anioł, jeden z moich najbliższych przyjaciół. Jego łacińskie imię "Lucyfer" kojarzone będzie na wieki tylko ze złem.  Przez ostatnie tysiąclecie tylko to go zajmowało. Ile razy chciałam go powstrzymać? On jednak nadal tworzył największe potwory w dziejach, a jego najnowszym celem stał się Adrien Agreste. Światło tego chłopaka go denerwuje. Chce je zgasić, tak jak kiedyś w sobie samym. To mnie martwi najbardziej.
                – Obiecałam, Michale. Zresztą nie mogłabym po tym wszystkim wrócić do Stwórcy, nie zasługuję na jego wybaczenie. Chroń Adriena. Będę się starać, nie zniszczyć jego duszy, ale muszę być przekonująca. Muszę zgrzeszyć, muszę go przekonać do zła! Inaczej zajmie się nim Niosący Światło, a on… Każda jego ofiara staję się czystym złem. Hitler, Stalin, ibn Ladin, al-Kaddafi to tylko kilka nazwisk! Jestem najlepszym rozwiązaniem dla Adriena.
                – Czyli teraz się poświęcisz? Chcesz dać temu chłopakowi szansę?
                – Tak, chociażbym miała pokutować za to całą wieczność. Ale nie dam rady sama, Niosący Światło zacznie coś podejrzewać, musisz go trzymać blisko światła!
                Czekam na jego reakcje. Nie mogę teraz odejść od Lucyfera, muszę zostać dla tego chłopaka i dla Boga. Może to brzmi dziwnie, ale właśnie dla Stwórcy podjęłam się kusić Adriena. Mam nadzieję, że On to rozumie i kiedyś, choć przez chwilę, usłyszę jego głos.
                Zbieram się na odwagę i podchodzę do Michała. Wtulam się w niego, ostatni raz, na pożegnanie, dopóki nie zbrudziłam się całkiem jako Upadły Anioł. Nagle czuję, jak Archanioł chwyta mój podbródek. Nasze oczy nie mogą się od siebie oderwać. Pochyla się nade mną, a jego usta delikatnie muskają moje. Ten gest, mimo że ledwo namacalny, rozgrzewa moje serce i napełnia czułością. Chcę coś powiedzieć, ale znika. Czy ten pocałunek to jego pożegnanie? Jakaś cicha akceptacja na moje poczynania? Sama nie wiem. Nie mam na to czasu. Pstryknęłam palcami. Mój wygląd zmienia się. Mam na sobie klasyczną małą czarną i tego samego koloru wysokie szpilki. Włosy upięte w koka, odsłaniają moje ramiona i eksponują smukłą szyję. Do tego mocny makijaż. Teraz wyglądam jak kusicielka, istny demon… Kolejny raz pstrykam palcami. Pojawiam się tuż za plecami Adriena. Dopiero po chwili widzi moje odbicie w ekranie komputera. Wstaje gwałtownie z zamiarem rzucenia się na niespodziewanego gościa, jednak staje w pół kroku. Raczej takiego włamywacza się do końca nie spodziewał.
                – Miło mi cię poznać, Adrienie.
                – Skąd wiesz jak mam na imię? Kim ty, do diabła, jesteś?
                – Ciężko nie znać dzieciaka, którego podobizny wiszą w całym mieście. Na drugie pytanie nie muszę odpowiadać, sam sobie na nie odpowiedziałeś.
                Nagle obok chłopaka pojawiło się jego Kwami. Mały, czarny, latający kocur, na swój sposób nawet i słodki. To stworzonko będzie go ode mnie odwracało, ale to dobrze. To Kwami może ocalić duszę chłopaka.
                – Czuję twoją negatywną energię, ale nie jesteś opętana przez Akumę! Kim jesteś?! – warczy Kociak.
                Śmieję się szyderczo, przynajmniej taką mam nadzieję, nie mam zbyt wielkiego doświadczenia w byciu diablicą. Można uznać, że odbywam pewnego rodzaju przymusową naukę. Wolałam jednak siedzieć w tym przeklętym Piekle z daleka od ludzi.
                – Mówi ci coś imię "Marinette"?
                Kwami spogląda na mnie z przerażeniem. Może i nie jestem aktywnym upadłym , ale prawie każdy słyszał legendę, o najwierniejszym słudze Lucyfera, który robi dla niego wszystko. To mnie posądzano o większość opętań, podobno szkodzę ludziom na prośbę mojego pana, jako najwierniejsza z jego sług i najważniejszy po nim upadły. Szkoda, że to takie wierutne bzdury. W każdym razie działało i ludzie drżeli na dźwięk mojego nazwiska. Mam nawet taki ciekawy obraz, na którym jako piękna kobieta duszę włosami parę kochanków. Przynajmniej ładnie mnie namalował ten niby malarz. Urody żadnemu aniołowi nie można poskąpić, nawet upadłemu.
                – Nie możliwe… Po co przyszłaś? Chcesz duszy Cat Noir? – pyta dalej jego Kwami.
                Znów śmieję się tajemniczo, znikam z ich oczu, by za chwilę pojawić się tuż za plecami Adriena. Obejmuję go uwodzicielsko i szepczę do ucha:
                – Jak tylko zechce – szepczę i delikatnie muskam ustami płatek ucha oszołomionego chłopaka.
                Gdy tylko nastolatek chce się odwrócić znikam i pojawiam się przed nim.
                – Mogę spełnić twoje pragnienia Adrien. Dać ci szczęście, nieśmiertelną sławę, wieczną młodość, miłość, zemstę… Cokolwiek zechcesz.
                Chłopak patrzy na mnie oszołomiony. Moja wizyta musi go naprawdę dziwić, powoli jednak niecierpliwi mnie jego milczenie.
                – Powiedz kim jesteś – w końcu wypowiada na głos stanowcze słowa.
                To ten czas. Wyznam mu największy mój grzech, muszę to powiedzieć z dumą. Sprawię, że uwierzy w moją historię o szczęśliwym potępieniu.

                – Różnie na mnie mówią. Ta, która się wznosi , hebrajczycy nazywali mnie מרינטQuoritur po łacinie. Inni określali mnie mianem zastępcy Szatana, jego największym poplecznikiem, kochanką Lucyfera. Jednak najbardziej znana jestem z imienia "Marinette", upadły Archanioł. Przybyłam, Adrienie, by dobić interesu.
***
*Niosący Światło to polski odpowiednik imienia Lucyfer.
** Helel ben-szachar to hebrajskie imię Lucyfera, używane w Nowym Testamencie

czwartek, 14 kwietnia 2016

Ladybug & Cat Noir: Rozdział 11

Charles:
            Adrien obejmuje nieprzytomną Ladybug. W jego oczach widzę łzy, a jego ciało trzęsie się w pełnym skruchy szlochu. Ostatnio widziałem go w takim stanie po odejściu jego matki. Ściskam pięści. Wzbiera we mnie złość i rozpacz. To jego wina. Znów ją tracę. Ile razy mam jeszcze patrzeć na cierpienie Blanci?! Potrząsam głową… To nie ona. Ladybug nie jest moją miłością, ale dlaczego moje serce tak na nią reaguje? Czuję, że jest przy mnie, kiedy walczę u boku paryskiej bohaterki. Co to znaczy? Czy ona może przynieść ukojenie mej zniszczonej duszy? Nie mogę pozwolić jej umrzeć. Drugi raz nie pozwolę jej odejść! Biegnę w stronę mojego kuzyna i Ladybug. Dalej trzyma ją w ramionach. Jest źle, ta rana nie jest zwyczajna. Bez namysłu wyrywam dziewczynę z rąk Adriena.
                – Ale – szepcze zaskoczony blondyn.
                – Już zrobiłeś wystarczająco! – krzyczę i oddalam się z Ladybug w przeciwnym kierunku.
                Pokonuję drogę do mistrza Fu, tylko on może jej teraz pomóc. Spoglądam na twarz dziewczyny. Jej twarz jest mokra od kropli potu, rana obficie krwawi i lśni jakimś dziwnym światłem. Zaczyna drżeć, majaczy. Czuję jej przerażenie. Coś jej się śni, niekoniecznie przyjemnego. Przyśpieszam. Dłonie dziewczyny zaciskają się na moich ramionach, jej paznokcie wbijają mi się w skórę. Jest przerażona.
                – To nie ja… To nie prawda – szepcze raz po raz.
                W końcu docieram pod drzwi Mistrza Fu. Bez dalszych ceregieli otwieram gwałtownie drzwi. Lekko zdezorientowany staruszek zagradza mi drogę.
– Co się stało? – pyta zaskoczony moją obecnością. Raczej nie odwiedzam go często. Dopiero po chwili przygląda się kogo trzymam na rękach.
– Ratuj ją!
– Połóż ją tam! – rozkazuje staruszek, wskazując na materac.
Kładę dziewczynę i cofam transformacje. Weiji będzie potrzebny Mistrzowi Fu. Nagle postać Ladybug się rozświetla. Właśnie cofa się jej przemiana. To nie możliwe… To Marinette, dziewczyna mojego kuzyna, no, prawie dziewczyna… To dlatego go uratowała! Ona go kocha. Moje serce przeszywa zimno. Ona darzy miłością mojego kuzyna. Ona mnie nie kocha… Ale dlaczego zależy mi tak bardzo na jej uczuciu? To nie Blanca. Dlaczego moje serce jest tak głupie?
Kwami dziewczyny ciężko opada obok Mari. Jej też udziela się choroba właścicielki. Mistrz Fu przynosi jakieś zioła, które rozgniata w moździerzu. Obok niego lata Greelf, który podpowiada staruszkowi co i jak.
– Musisz pomóc,  Charles!
Kiwam głową i podchodzę do Chińczyka. On podaje mi maść zrobioną z ziół i każe rozprowadzić po ranie dziewczyny.
– Potrzebuję mocy Weijiego. Wyślę dużą dawkę mocy Ladybug, ale to może być bardzo bolesne. Musisz trzymać jej ramiona i nie puszczać, choćby cię o to błagała.
Kiwam głową. Musimy się pospieszyć. Podchodzę do dziewczyny i zaczynam nakładać jej maść na ranę. Nadal coś mówi przez sen, jej twarz wykrzywiona jest w skarajnym strachu. Chciałbym móc ją wyrwać z tego stanu, pomóc, ale na razie jestem bezsilny. Po chwili stoi obok mnie przemieniony Mistrz Fu. Ma na sobie zielony strój Ninja. A już myślałem, że zamieni się w ogromnego żółwia.
– Jestem alfą – wypowiada dobrze znane mi zaklęcie, ale zamiast pojawienia się zgrai zwierząt, formuję się nad nami coś w rodzaju pancerza żółwia z czystej energii, a z jego strony spływa światło wprost na Mari.
Jej ciało wygięło się w łuk, by po chwili zacząć się trząść jak podczas napadu padaczki. Trzymam ją mocno. Zamykam oczy. Nie mogę patrzeć na jej twarz wykrzywioną w bólu. Z jej gardła wydobywa się krzyk, które raczej przypomina wycie konającej zwierzyny niż ludzki głos.
– Błagam! Zostawcie mnie! – krzyczy, tym razem wyraźnie.
Z bólem nie odpowiadam na jej prośbę. Mistrz Fu musi ją wyleczyć. W końcu otwieram oczy, by spojrzeć na jej ranę. Powoli się zrasta, jeszcze chwila. Musi wytrzymać. Jej Kwami się budzi. Zerka ze strachem to na mnie, to na starca. Sama jest jeszcze słaba, a żeby odzyskała siły, Mari musi wyzdrowieć. Wzmacniam uścisk. Teraz jest najgorzej. Dziewczyna dosłownie rzuca się po całym materacu, jednak stopniowo traci siły. Zmęczenie nie pozwala jej reagować na ból. Rana się goi. Gwałtownie nabiera oddechu, jakby ktoś od dłuższą chwilę ją dusił. Jej mięśnie napinają się, lecz po chwili traci wszystkie siły i opada bezwładnie. Mistrz Fu siada ciężko na fotelu. Jego przemiana się kończy. On i Weiji są wyczerpani, ale uratowali ją. Kwami dziewczyny podlatuje w naszą stronę.
– Co z nią będzie? – pyta piskliwym głosikiem.
– Najgorsze za nią. Wybudzi się za parę godzin. Wypada zadzwonić do jej rodziny.
Wyciągam jej telefon. Na szczęście nie ma ustawionego hasła. Wybieram numer do rodziców Mari. Po chwili słyszę męski głos.
                – Dzień Dobry, panie Dupain. Jestem Charles Agreste, przyjaciel Marinette. Robimy projekt szkolny z Mari i moim kuzynem Adrienem. Zajmie nam to trochę. Czy Marinette mogłaby u nas przenocować  jeśli to nie jest wielki problem? Teraz zasnęła i nie chcę jej budzić. Na pewno zadzwoni później.
                – No dobrze… Ale niech zadzwoni  – oznajmia mężczyzna.
                – Przekaże jej to. Do widzenia!
                Podchodzę do dziewczyny ze zwilżoną ściereczką. Delikatnie podwijam rękaw bluzy i wycieram krew  z rany, po której już nie było śladu. Z obawą spoglądam na jej twarz, która teraz wydaje się być pełna ulgi, jeszcze niedawno wykrzywiona w agonii. Wyciskam wodę do miski, a ciecz zabarwia się na szkarłat. Wypłukuję ściereczkę i mocno skręcam. Delikatnie ocieram twarz, na której widnieją kropelki potu. Delikatnie sunę po jej czole i policzkach. Jest taka delikatna, dlaczego los tak szybko ją doświadczył? Dlaczego Papillon, osoba, która na to zasługuje, nie wije się z bólu? Jeszcze kiedyś tak będzie! Wtedy ja będę stał nad nim i delektował się jego krzykiem. Zemszczę się za krzywdzenie bliskich mi osób!
***
                Cały czas czuwam przy nieprzytomnej. Czekam na choćby maleńki cień przebudzenia z jej strony. Ten moment uparcie nie następuje. W końcu czuję, jak jej ręka zaciska się na moim nadgarstku. Szybko odwracam się w jej stronę. Jej powieki uparcie walczą z uczuciem senności i światłem lampy, który razi jej oczy. Weiji chyba rozumie, bo podlatuje do wyłącznika i gasi światło. Dziewczyna próbuję podciągnąć się do góry za pomocą mojej ręki. Pomagam jej i obejmując jej plecy, ustawiam ją do pozycji siedzącej. Muszę ją trzymać, gdy na chwilę chciałem zabrać moje dłonie, prawie runęła z powrotem na materac. Do chorej podlatuje Tikki, tak przedstawiła się Kwami dziewczyny. Stworzonko mocno wtula się do swojej przyjaciółki.
                – Tak bardzo się martwiłam! – oznajmia wzruszona.
                Mari chce wykonać ruch i objąć Kwami, ale gdy tylko delikatnie rusza ramieniem jej ciało przeszywa ból. Delikatnie opuszczam ją na materac, to jeszcze nie pora na szarżowanie.
                – Pali – jąka.
                Nic nie mogę już na to poradzić. Jej mięśnie są wyczerpane z bólu. Odgarniam jej włosy z czoła.
                – Kim jesteś? – pyta Mari, jest na tyle ciemno, że ma prawo mnie nie widzieć. –Powiedz mi co z Adrienem? Jest cały?
                – Dlaczego się o niego martwisz?! To przez niego! – warczę, nadal jestem zły na kuzyna.
                – Dla niego zrobiłabym to drugi raz.
                Patrzę na nią z zaskoczeniem. Za co mój kuzyn zasłużył sobie na jej miłość? Przecież to idiota… Latał za inną dziewczyną, mając ideał przy sobie. A czym ja zasłużyłem sobie na miłość Blanci? Nadziany gówniarz, szastający pieniędzmi na szlugi i alkohol, zmieniający laski jak rękawiczki. Mimo to ona mnie kochała… Przynajmniej do czasu, gdy Papillon ją zniszczył. Mimowolnie ściskam pięści. Nagle czuję jej dotyk, dla niej pełen bólu, na mojej ściśniętej dłoni. Czyżby wyczuła mój stres?
                – Wszystko będzie dobrze – zapewnia.
                Śmieję się lekko, z tego co wiem, to ona jest ranna.
                – To ty jesteś ranna.
                – To tylko ciało Charles, ty masz ranną duszę.
                Tym razem nie jestem wstanie opanować zdziwienia. Domyśliła się z kim rozmawia i te słowa. Czuję, jakby ktoś poznał moje wnętrze, tak skrzętnie ukrywane przez miesiące. Nikt nie wiedział, kim jest Charles Agreste, a Marinette rozgryzła mnie jak pięciolatka. Zupełnie jak ona. Czyżby Bóg postawił mi na drodze Mari, by mnie wyzwolić, oczyścić moją duszę? Co to ma znaczyć?!
                – Czyli już wiesz, że jestem Ladybug? – pyta, zmieniając temat.
                Kiwam głową.
                – A ty, że jestem Alpha Wolf.
                – Jak mogłam się nie domyślić, oboje jesteście mega irytujący – śmieję się lekko.
                Robię urażoną minę. Lecz za chwilkę pochylam się nad nią i wprost w usta szepczę:
                – Ale ty to lubisz, Księżniczko.
                Dziewczyna rumieni się. Mogłaby być nawet zakonnicą, a i tak mój urok by na nią działał. Mari szybko poważnieje. Dochodzą do jej umysły wszystkie fakty. Wniosek jest tylko jeden.
                – Papillon wie o moim uczuciu do Adriena.
                Kiwam głową. Mimo że mój kuzyn mnie wkurzył, to teraz muszę dopilnować, by Marinette trzymała się od niego z daleka. Papillon będzie ją szantażował, jak niegdyś Madame Butterfly. Gdyby poznał tożsamość Ladybug, zrobiłby wszystko, by zniszczyć jej życie, a najlepsza do tego droga to śmierć bliskich.
                – Muszę się od niego trzymać z daleka. Powinnam ograniczyć kontakty z przyjaciółmi. Dla ich dobra… Pomożesz mi?
                – Mówisz, że chcesz stać się prawdziwą suką? Trafiłaś pod dobry adres. Sprawię, że Chloe przy tobie będzie aniołem – oznajmiam niechętnie. 

Ladybug & Cat Noir: Rozdział 10

Leżę na podłodze przy wejściu do piekarni. Dywanik pode mną jest mokry, poplamiony czerwienią. Do mojego nosa dociera metaliczny zapach. Jak na zawołanie wypluwam to, co znajduje się w moich ustach. Krew i ten obrzydliwy posmak w ustach. Przerażona spoglądam na brzuch. Wystaje z niego kucharski nóż. Nie boli… Bez namysłu, obrzydzona, wyjmuję narzędzie. Odrzucam na bok. Wypluwam kolejną dawkę krwi, którą zaczynam się krztusić. Przerażona rozgladam się. Ktoś lub coś rozbiło szyby, wyrwało drzwi z nawiasów i połamało meble. Chcę wstać, ale nie mogę. Gdzie rodzice? I dlaczego wszędzie jest krew? Zaczynam się czołgać w stronę drzwi. Nic mnie nie boli. Z taką raną powinnam być martwa. A może jestem? Czy to Piekło? Chcę zawołać Tikki, ale zamiast dźwięku mojego głosu słyszę kaszel osoby, która cierpi. Mój kaszel… Krew wciąż napływa mi do ust, nie mogę mówić. Przerażenie paraliżuję mnie do końca. Co się dzieje? Gdzie rodzice?
Tikki szepczę.
                Nic się nie dzieje. Łzy bezsilności spływają po moich policzkach, mieszając się z wciąż cieknącą krwią. Muszę wiedzieć. Pełna determinacji czołgam się ku wyjściu. Jeszcze kilka metrów. Widzę pozostały kawałek drzwi. Sięgam i podciągam się do przodu. To co widzę wyssało ze mnie resztki energii. Upadam, uderzając o chodnik głową. Znów krztuszę się krwią. Miałam nadzieję, że stracę przytomność. Tak się nie dzieje… Zamykam oczy, to nie może być prawdą. Mam mdłości. Wymiotuję  krwią… Łzy oślepiają mnie całkiem. Mój ukochany Paryż, wyścielony trupami, skąpanymi we własnej krwi. Matki trzymające w objęciach swoje dzieci, w celu ich pokrzepienia, na wieki zastygły z twarzą wykrzywioną w skrajnym przerażeniu. Pary, złączone na zawsze w ostatnim pocałunku. Moi rodzice, trzymający się za ręce, mieli zamknięte oczy. Leżeli obok siebie, bladzi, zimni, w kałuży krwi.
                Nie jestem wstanie do nich dotrzeć. Nie chcę. Mój słodki Paryż w zgliszczach. Pochłonięty ruinami kamienic, w których kiedyś tętniło życie. Paryż trawiony przez niszczycielski ogień. Paryż o zapachu kwiatów, teraz wypełniony zapachem dymu, krwi i śmierci… Spoglądam w dal. Chcę krzyknąć, ale nie jestem wstanie. Z mojego gardła wydobywa się tylko dźwięk zdławionego jęku. Tam jestem ja. Jednak wyglądam zupełnie inaczej. Klasyczny strój biedronki zastąpuje czarny kostium w czerwone kropki. Jest dwuczęściowy… Mam na sobie bluzkę, odkrywającą brzuch i szorty. Do tego czarne buty, sięgające ponad kolano. Czarne, rozpuszczone włosy zdobi czerwone ombre. Moja maska w kolorach kostiumu widoczna jest zza konturu motyla, charakterystycznego dla ludzi opętanych przez Akumę. Przecież to niemożliwe. Nagle postać, która zdaje się być opętaną mną, oświetla księżyc. Dopiero teraz mogę przyjrzeć się tragicznemu obrazowi w całej okazałości. W ręku złej mnie spoczywa jo-jo, które… Ściska gardła Cat Noir i Alpha Wolf. Nad nimi wisi klatka z trzema Kwami. Rozpoznaję tylko Tikki. Próbuję się podciągnąć, iść w tamtą stronę, jednak ogromna rana i krew, która co chwile wylewa się z moich ust, uniemożliwia mi to.
                – Ladybyg szepczę chrapliwie w stronę mojego sobowtóra.
                Odwraca się w moją stronę. Patrzy wprost w moje oczy. Rozpoznaje mnie. Jej twarz wykrzywia podły uśmieszek.
                – W końcu przyszłaś obejrzeć swoje dzieło! oznajmia ze śmiechem.
                Nie… Ja nie mogłam tego zrobić! Ja nikogo nie zabiłam. Wypluwam kolejną porcję krwi. To nie ja. To wszystko wina Papillon.
                Tak Marinette! Zabiłaś ich wszystkich!
                Nie to nie prawda! Ona kłamie! Patrzę na moje ręce, są ubrudzone krwią. Nie wiem skąd, ale wiem, że nie należy do mnie. Z trudem zbliżam się do chłopców. Muszę ich uratować.
                –Za późno… Nie uratujesz ich. Już oddali przez ciebie ostatni dech mówi i puszcza sznurki, bezwiedne ciała niczym kukiełki opadają pod jej stopy. Ich sine ciała nie pobierają już tlenu.
                W przypływie adrenaliny wstaję i biegnę w jej stronę. Chcę ją zabić. Nienawidzę jej, a raczej siebie. Biorę jakiś kawałek szkła i szybkim ruchem przykładam jej go do gardła. Nie zważam na to, że odłamek pociął mi palce, chcę zabić! Pragnę podciąć jej gardło, a raczej sobie…
                Już teraz jesteś potworem łaknącym krwi. Spójrz na siebie. To nie Papillon jest szaleńcem, to ty wszystkich zabiłaś!
                Nagle zauważam, że przykładam zakrwawioną rękę z kawałkiem szkła do zwierciadła. Kieruję swój wzrok na ziemię. Obok mnie leżeli martwi przyjaciele. Patrzę jeszcze raz na lustro. To jest moje odbicie. Jestem ubrana identycznie jak Ladybug z lustra.
                Nie! – krzyczę.
                Drugiej ja nigdy nie było, cały czas stałam tu tylko ja. To ja ich zabiłam… To ja zniszczyłam Paryż. Udusiłam Wilka i Kota.
                Przerażającą ciszę przerwa tylko złowieszczy chichot ,który wydobywa się z mojego gardła. Moje oczy, zwykle błękitne, tym razem są koloru wzburzonego morza. Ponownie na mojej twarzy lśni kontur motyla. Wbrew woli kopię ciało Cat Noir. Nie kontroluję własnego ciała! Moja dusza krzyczy.
                Nagle rozlega się spokojny, wręcz dziecinny głosik:
Miłość i braterstwo
Odwaga i walka
Trójki męstwo
Wiara wątła  jak lalka
Spryt waszą ukrytą  siłą
Poświęcenie dobrą drogą
Nadzieja niech będzie wam miłą
Inaczej śmierć zgotuje wam srogą.

                – Nie! –  krzyczę, ciężko dysząc.
                Znów koszmar. Gwałtownie zrywam się na nogi. Zmartwiona Tikki podlatuje w moją stronę. Automatycznie biorę ją w objęcia. Nic jej nie jest… Nic jej nie zrobiłam! Nikogo nie skrzywdziłam! Podbiegam do lustra. Wyglądam jak zwykle, normalnie. No może z wyjątkiem ogromnych worów pod oczami, które posiadam od dobrych kilku dni. Od kilku dni budzę się co noc z krzykiem.  Śni mi się ten sam koszmar, ale nie dziś. Owszem, zaczynał się jak zwykle, ale zakończenie… W miejscu Papillon byłam ja… Ja jako super- złoczyńca, odpowiedzialny za śmierć tysięcy ludzi. I ten dziwny głos i słowa. Czy ten sen mógł być proroczy?
                Nie wytrzymuję, łzy bezsilności spływają po moich policzkach. Mam dość! Tikki przytula mnie mocniej. Powoli wyrównuję oddech.
                – Czy sny się spełniają? – pytam Kwami.
                – Nie Mari, to tylko koszmar – szepcze moja przyjaciółka. Tylko dlaczego do końca jej nie wierzę?
                Słowa z końcowej fazy snu, odbijają się echem po mojej głowie. Biorę kartkę i pośpiesznie zapisuję zdania. Tikki zerka mi prze ramię.
                –Co to?
                – Te słowa słyszałam w moim śnie.
                Kwami spojrzała na to przerażona. Ten, chyba wiersz… cóż nie zapowiadał nic dobrego. Nadal boję się, że ten sen, nie wziął się z niczego. Jeszcze raz zerkam w jego treść:

Miłość i braterstwo
Odwaga i walka
Trójki męstwo
Wiara wątła  jak lalka
Spryt waszą ukrytą  siłą
Poświęcenie dobrą drogą
Nadzieja niech będzie wam miłą
Inaczej śmierć zgotuje wam srogą.
                – Rozumiesz coś z tego? – pytam Tikki.
                – Kto wypowiedział te słowa? – zadaje pytanie przyjaciółka.
                – Nie wiem- odpowiadam szczerze.
                Kwami spogląda na mnie zaskoczona. Coś wie…  Cholera! Wkurzają mnie te wszystkie tajemnice. Współpracujemy razem, musi mi powiedzieć wszystko!
                – Tikki, to zaszło za daleko, musisz mi powiedzieć wszystko co wiesz – oznajmiam oschle.
                Przyjaciółka patrzy na mnie skruszona. Wiem, że chce dla mnie jak najlepiej, ale żeby pokonać Papillon, muszę wiedzieć jak najwięcej. To już nie są żarty.
                – Te słowa powiedziała Nuru przed porwaniem.
                – Kto to?
                – Kwami  motyla. Zamieszkuje broszkę Papillon. Kiedyś współpracowała z Madame Butterfly. Razem tworzyły zgrany duet. Bardzo się ze sobą zżyły. Niestety Papillon od dłuższego czasu polował na jej Miraculum, gdyż jego moc była naprawdę niezwykła. Miraculum motyla spełniała życzenia, ale tylko jedno i takie, które jest w miarę realne. Madame Butterfly była mądrą bohaterką i nigdy nie nadużywała tej mocy. Po prostu wzór dla innych obrońców. Mądra, dobra i przede wszystkim nigdy nie wykorzystywała mocy Miraculum dla siebie. W końcu jednak pojawił się Papillon. Podstępem pokonał Madame Butterfly i odebrał jej to co najbardziej kochała… Nuru. Wtedy zostaliście powołani wy… Cat Noir i Ladybug. Waszą misją jest ochrona Miraculum i odzyskanie Nuru.
                Nadal zerkam zdenerwowana na Tikki. Nigdy o tym nie wspominała. W końcu wiele tajemnic wychodzi na światło dnia. Wiem, że moja Kwami jeszcze wiele mi nie mówi, ale w końcu choć trochę otwarają się wrota milczenia.
                – Co się z nią stało? No wiesz, kiedy straciła Nuru? –  pytam ciekawa.
                – Nie wiem – odpiera smutno. Nie wiem, dlaczego, ale czuję, że nie jest do końca ze mną szczera.
                Nie drążę tematu, podchodzę do komputera. Wpisuję frazę „Madame Butterfly”. Skądś kojarzę te słowa. Ach tak! Google prawdę ci powie! Byliśmy na początku liceum w operze na tej sztuce. Dopiero kilka wyników dalej, zauważam stronę na Wikipedii, poświęconą Madame Butterfly (bohaterce), kilka hiszpańskich artykułów i reportaży na żywo. Klikam na jeden z nich. Na pierwszym planie nagłówek „Zniknięcie Madame Butterfly: Czy to koniec hiszpańskiej bohaterki?”  Od razu pojawia się jej zdjęcia. No cóż dziewczyna ze zdjęcia wydaje się być w moim wieku i jest bardzo ładna. Delikatnie opalona, ma pociągłą twarz ozdobioną dużymi oczami koloru czekolady, jej długie rude włosy, falami spływają po jej plecach, lśniąc w promieniach, gorącego, hiszpańskiego słońca na złoto. Jej kostium jest po prostu śliczny. Ma na sobie coś w rodzaju fioletowego kimona, sięgającego tuż przed kolano, które przy końcu spódnicy ozdobiono ciemnofioletowymi motylami. Do tego wszędzie fioletowe wstążki, które obwiązują jej ręce, nogi, biodra.  Jej maska, jednak przywołuje złe wspomnienia. Jest tego samego kształtu, co kontur jaki się pojawia u ludzi opętanych przez Akumę. W sumie ciekawe czy w takim stroju dobrze się walczy?
                W końcu biorę się za czytanie artykułu. Dziewczyna głownie zajmowała się niwelowaniem przestępczości. Według mojej lektury nagle zniknęła. Wchodzę w grafikę. To nie możliwe… Przybliżam foty. Na wielu z nich w tle pojawia się twarz Charlesa. Czy to przypadek? Nie sądzę, już zdążyłam się nauczyć, że w życiu nie ma czegoś takiego. Suwakiem zjeżdżam w dół listy. Ukazuje się zdjęcie starszego Agreste osłaniającego bohaterkę własnym ciałem, przed jakimś dziwnym strumieniem energii. Klikam w zdjęcie. Przekierowuje mnie na inną stronę. „Młody dziedzic fortuny Agreste ratuje Madame Butterfly przed uzbrojonym szaleńcem”.
                Zdjęcia ukazują Charlesa, tak z dwa lata młodszego, który staję przed bohaterką, kolejne jak wyczerpany ląduję w ramionach dziewczyny, na następnym dziewczyna ze łzami w oczach woła zapewne o pomoc. Ona go kochała… Widać to w jej oczach. Ona dla niego też nie mogła być obojętna, Charles jest nałogowym flirciarzem, więc musiał ją traktować na poważnie. Może wiedział kim była w realnym życiu… Kochali się. Miłość naprawdę jest do bani! O czym ja myślę? Nie ma na to czasu. Muszę zapomnieć o uczuciu do Kocura. Adrien to on da mi szczęście. Troszczy się o mnie… Wczoraj przytulaliśmy się na korytarzu. Naprawdę byłam szczęśliwa. I to zazdrosne spojrzenie Chloe! Szkoda, że nie mogłam cyknąć jej fotki.
                Kręcę głową… To nie czas na to. Muszę się, jednak zbliżyć do kuzyna Adriena. On może wiedzieć, więcej niż myślę. Znać tajemnice Madame Butterfly I Nuru. Chyba muszę być troszeczkę milsza, szkoda, że jest tak denerwujący.
                Spoglądam na łóżko, zamiast pragnienia dalszego snu, przypomina mi się koszmar. Nie chcę do niego wracać. Gdyby tylko dało się żyć bez spoczynku. No nic czeka mnie kolejny dzień na kawie.
***
                W drodze do szkoły spotykam Alyę. Przytulamy się mocno. Dziewczyna spogląda na mnie krytycznie. Wydawało mi się, że zakryłam większość sińców pod oczami pod warstwą podkładu, niestety myliłam się.
                – Mari co się dzieje? Od kilku dni, wyglądasz jak chodzący trup i na nic nie masz czasu. Byłam u ciebie wczoraj wieczorem, twoja mama powiedziała, że jesteś na zajęciach dodatkowych. Od kiedy chodzisz na jakieś koła zainteresowań? –  wypytuje moja przyjaciółka.
                Przykro mi… Wydawało mi się, że jedna tajemnica, to nie koniec świata. To nie prawda. Jeden sekret tworzy kolejne i tak tworzy się niekończąca się pętla niedomówień. Co mam jej niby powiedzieć? Trenuję sztuki walki, bo chcę dowalić Chloe? Albo ćwiczę na siłowni, bo chcę schudnąć? Kto jak kto, ale już jestem wystarczająco szczupła. Więc co… Mam kłamać.
                – Tworzę projekt na konkurs w takiej tam gazecie – mówię, ledwo łącząc słowa w płynną całość – Jestem przez to trochę niewyspana, zaczęłam też chodzić na kółko krawieckie.
                – To życzę ci powodzenia – odpiera, nie całkiem przekonana moimi wymówkami Alya. – Jak skończysz pracę nad projektem to mi pokaż.
                Kiwam głową. Naprawdę źle czuję się z okłamywaniem mojej przyjaciółki. Jeszcze ten projekt, ostatnio w ogóle nie mam czasu na moje hobby. No nic może zapomni, że jej mówiłam o jakimś konkursie. Strasznie boli mnie głowa. To chyba z przemęczenia. Chyba się zdrzemnę na długiej przerwie*.
                – Cześć – słyszę głos za sobą.
                Odwracam się, Adrien podchodzi do mnie szybkim krokiem i przytula mnie po przyjacielsku. Lekko skrępowana odwzajemniam uścisk, chowając czerwoną twarz w jego koszuli. Jeszcze trudno mi przywyknąć do tych naszych nowych relacji.
                – Cze… ść – udaje mi się po chwili wypowiedzieć. Serio znów wracam do tego głupiego jąkania!
                – Hej! – ponownie, słyszę męskie powitanie.
                Wiem, kto kryję się pod tym głosem i cóż muszę go bardziej polubić. Charles może mieć ważne informacje, a żeby je otrzymać muszę się wykazać cierpliwością i spokojem.
                –Hej! – odpowiadam, spoglądając w jego stronę.
                Kolejne zdziwienie. Chłopak jakby nigdy nic, dosłownie jak ten głupi Kocur, podchodzi do mnie i również przytula. Mam ochotę rzucić jakąś ciętą uwagę, ale gryzę się w język. Nie teraz… Muszę się opanować. Chłopak musi mi zaufać.
                Po chwili delikatnie odsuwam się od kuzyna Adriena, wysilając się na sztuczny uśmiech. Patrzę na Alyę, jest zła. Pewnie myśli, że kręcę z obojgiem. Masakra! Zerkam na Adriena. Też nie jest zadowolony, ale mimo wszystko uśmiecha się do mnie. Wręcz przepycha się obok kuzyna i łapie mnie w pasie. Znów jest zazdrosny. Nie powiem, że to mi nie schlebia. Tak idziemy do szkoły.  Rozstajemy się dopiero przy mojej ławce, gdzie siedzę z Alyą. Czuję wzrok całej klasy na sobie. Szczególnie Chloe, która na moje nieszczęście musiała znów trafić do tej samej klasy co ja. W sumie może i nadal oficjalnie jesteśmy z Adrienem tylko przyjaciółmi, ale w ocenie szkoły wygląda to na dużo poważniejsze relacji i cóż, nie powiem, że trochę utwierdziliśmy ich z moim blondynem w tym przekonaniu. Moim… Kurczę już nawet w myślach nazywam go jak swojego chłopaka! Może to najlepsze rozwiązanie. Wiem, że Adrien też ma w sercu kogoś innego, ale może dzięki sobie zdołalibyśmy zapomnieć i zacząć razem od nowa.
                – Co ty wyprawiasz? – słyszę poirytowany głos przyjaciółki. – O co ci chodzi z tym Charlesem? Jesteście z Adrienem na dobrej drodze, chyba nie chcesz tego przegapić dla przystojniaczka, który zarywa do każdej laski.
                Ściskam pięści. Kto jak kto, ale Alya powinna znać mnie dobrze. Przecież ja taka nie jestem! Nie mogę powstrzymać wzroku pełnego wyrzutu.
                – Serio uważasz, że zaczynam do Agreste?
                – Sama nie wiem co mam myśleć, coraz mniej mi mówisz Mari.
                Boli… Te słowa ukłuły mnie w serce. Co najgorsze ma dużo racji, nawet dziś ją okłamałam. Ale nie mogę jej powiedzieć prawdy. Ta wiedza naraziłaby ją na ogromne niebezpieczeństwo.
                – Przepraszam… Naprawdę nie zależy mi na Charlesie, kumplujemy się co najwyżej. Kocham Adriena – szepczę.
                Kolejna półprawda. Przecież nie mogę jej powiedzieć, że jestem rozdarta pomiędzy Cat Noir, a blondynem. Kolejny sekret. Tak bardzo chciałabym jej opowiedzieć o moich problemach. Tikki jest dobrą przyjaciółką, jednak Alya to… człowiek. Pragnę doświadczyć jej zrozumienia. Niestety najprawdopodobniej nie będzie mi to dane.
                Dzięki Bogu blondynka uśmiecha się na moje słowa. Ufa mi. Niestety pewnie jeszcze nie raz nadwyrężę jej zrozumienie.
                Lekcje mijają szybko. To dobrze, bo już totalnie kręci mi się w głowie. Naprawdę za mało pozwalam mojemu organizmowi odpocząć. Tak bardzo boję się zasnąć. W końcu nastaje czas dwugodzinnej przerwy pomiędzy lekcjami. Siadam z Alyą w stołówce i wyciągam obiad.  Naprawdę jestem głodna. Szybko zjadam posiłek. Opieram się delikatnie na blacie stołu. Chcę powstrzymać moje oczy, ale mimowolnie świat przede mną staję się coraz bardziej zamglony. W końcu całkiem znika…
*Adrien*
                Mój kuzyn jest coraz bardziej wkurzający. Zależy mi na Marinette, a on… Podrywa ją chamsko w mojej obecności! Ciągle czuję to ukłucie w sercu. Przed oczami mam widok sprzed szkoły. Mari wtulona w mojego kuzyna. Czy to zazdrość? Chyba tak… A skoro ją czuję, to znaczy, że zależy mi na dziewczynie. Jak to możliwe, że kocham je obie. To dziwne są zarazem tak różne i tak podobne.
                Ruszam w stronę Mari i Alyi. Czy mi się wydaję? Chyba nie, Marinette śpi. Zauważyłem, że od ostatnich kilku dni wyglądała jak cień człowieka. Naprawdę musiała być wyczerpana, by zasnąć w takim hałasie. Martwię się o nią, czuję, że coś ją trapi. Podchodzę do niej. Odsuwam z jej twarzy niesforny kosmyk. Wygląda tak słodko, kiedy śpi. Jest taka delikatna, na sam jej widok czuję, że chęć ochronienia jej przed całym złem tego świata. Dobrze, że jest dwie godziny do początku kolejnych zajęć.
                – Alya, może ją zaniosę do jakiejś sali. Była strasznie wyczerpana, nich się prześpi. Ten hałas raczej jej nie będzie sprzyjał.
                Dziewczyna nad wyraz chętnie przystaje na moją propozycję, jakbym powiedział coś niebywałego. Delikatnie biorę dziewczynę, którą chyba kocham, w swoje ramiona i nie zwracając na siebie uwagi, wychodzę ze stołówki. Mari śpi jak zabita, dosłownie. Wnoszę ją do jakiejś pustej klasy. W końcu cisza, nauczyciele raczej nie chodzą o tej porze, więc nikt tu nie wejdzie. Siadam gdzieś w kącie. Czuję, jak ciało dziewczyny wtula się do mnie. Po jej twarzy przemyka subtelny uśmiech. Gorąco mi, mimo że jest styczeń. Chyba to ciepło nie wiąże się z panującą temperaturą. To uczucie jest bardzo przyjemne… Wtulam swoją twarz w jej włosy. Skądś znam ten zapach? Pachną jak maliny…
                Naglę ręka dziewczyny mocno chwyta moją koszulę. Patrzę na jej twarz, wypełnia ją skrajny niepokój. Jej druga dłoń zaciska się na moim ramieniu. Jej wyraz twarzy momentalnie się zmienia, teraz jest przerażona.  Na jej czole pojawiają się kropelki potu. Delikatnie ją potrząsam, chcąc wyrwać ją z transu. Nie reaguje, zaczyna drżeć w moich ramionach. Panikuję, nie wiem co robić, dziewczyna się nie budzi.
                – To nie ja… Kocie! Przepraszam… Ja… Nie, ja nie mogłam zabić… Nie jestem potworem… Tikki błagam… Zrób coś – wypowiada jakieś słowa wyrwane z kontekstu.
                Kocie, czyżby mówiła o Cat Noir? Co się dzieję w jej śnie?! Kim jest Tikki?! Co ja mam do cholery zrobić?! Próby jej wybudzenia, spalają na panewce. Z braku pomysłów przytulam ją mocno. Czuję jak jej uścisk się rozluźnia. Nabiera gwałtownego oddechu. Delikatnie odrywam ją od siebie, by spojrzeć na jej twarz. Obudziła się. Zaskoczona wpatruje się na mnie swymi dużymi, fiołkowymi oczami. Powoli napływają do nich łzy. Delikatnie chwytam jej twarz w dłonie i kciukami wycieram łzy. Dziewczyna już nie może wytrzymać, wybucha płaczem i mocno wtula się do mnie. Czuję jak moja koszula powoli moknie od słonych kropel. Obejmuję ją. Potrzebuje wsparcia, nawet nie wyobrażam sobie, co musi jej się śnić. Może dlatego chodzi niewyspana, możliwe, że boi się zasnąć, gdyż ten koszmar dręczy ją non stop. Jej oddech powoli się wyrównuje. Delikatnie odrywa się ode mnie. Patrzy mi w oczy. Nim zdążam się obejrzeć, jej usta łapczywie wpijają się w moje. Zaskoczony nawet nie myślę, by to przerwać. Pogłębiam, słony od jej łez, pocałunek. Tak bardzo pragnę dać jej trochę szczęścia. Ciepło rozlewa się po moim ciele. Brakuję mi tchu. Dziewczyna po chwili znów wtula się we mnie. Pociągam ją jeszcze bliżej i kołyszę uspokajająco w swoich ramionach.
***
                Kolejna lekcja chińskiego za mną. Wolałbym zamiast siedzieć na tych korkach, pobyć z Marinette, ta dziewczyna mnie potrzebuje. I chyba ja jej… Naprawdę nienawidzę czekać na kolejny dzień, by ją zobaczyć, tylko przy niej zapominam o Ladybug. Stała się ważną częścią mojego życia. Nagle słyszę odgłosy walki. Chyba czas na transformacje, dzięki Bogu na ulicy jest całkiem pusto.
                – Plagg! – wołam.
                Moje Kwami nie odpowiada. Nie ma go! Gdzie on znowu poleciał w tak ważnym momencie?! Chyba czas go poszukać. Odwracam się. Naglę słyszę huk, ktoś mnie popycha. Upadam na chodnik. Gwałtownie odwracam się, koło mnie leży Ladybug. Czy ona? Podbiegam do niej. Dostała w ramię, krwawi. Dzięki Bogu jest przytomna. Patrzy na mnie z ulgą tymi swoimi pięknymi, fiołkowymi oczami, zupełnie podobnymi do tych należących do… Mari. Ścigam koszulę i obwiązuję ją wokół ramienia bohaterki, może tak zatamuję krwotok. Nie może jej się nic stać! Do jasnej cholery! Jak mogłem być tak nieostrożny!
                – Ladybug! Przepraszam…
                Przykłada mi palec do ust. Tak bardzo mi przypomina teraz Marinette. Uświadomiłem sobie, że nadal kocham Ladybug… Jednak równocześnie darzę tym uczuciem Mari.

                – Cieszę się, że jesteś cały– szepcze dziewczyna i powoli próbuje wstać. Pomagam jej, wiem, że musi oczyścić Akumę, dzięki Bogu Alpha Wolf poradził sobie z opętanym. Fioletowy motyl próbuje umknąć, jednak Ladybug oczyszcza go. Chwilę później dziewczyna chwyta się za głowę, a jej nogi wydają się odmawiać jej posłuszeństwa. Prawie upada, ale w ostatniej chwili łapię ją w pasie.