niedziela, 12 lutego 2017

Ladybug & Cat Noir: Rozdział 13

Marinette:
                Nieubłaganie zbliżam się do bramy szkoły. Zawsze wydawało mi się, że ta droga jest dość długa, a teraz… Pragnę, by ciągnęła się w nieskończoność, a już dobiegała końca. Zaraz zranię wszystkich, na których mi zależy. Nie wybaczę ci tego, Papillon! Zrobię wszystko, by cię pokonać. Nie mam już nic do stracenia. Zaraz złamię serca ludziom, na którym mi zależy, by spełnić swój obowiązek.
                Spoglądam na chłopaka obok mnie. Tylko on mi został, ale czy mogę mu ufać? Pojawił się znikąd, nie wiem o nim nic i do tego jest w jakiś sposób związany ze śmiercią Madame Butterfly. Z drugiej strony zna moją największą tajemnicę, pomaga mi i uratował życie. Sama nie wiem, co o tym myśleć, jednak na razie mogę polegać tylko na nim. Może denerwują mnie jego gadki, wkurzają uwodzicielskie uśmiechy, ale mam tylko go. Nie muszę mu ufać, wystarczy, że pomaga mi grać. Chwytam niepewnie jego dłoń. Sam uważa to za rozsądne rozwiązanie. Adrien znienawidzi nie tylko mnie, ale i kuzyna.
                – Nie musisz się tak krępować, kochanie. Korzystaj, każda chciałaby zostać moją dziewczyną – oznajmia z cwaniackim uśmiechem.
                Mimowolnie się śmieję, potrzebowałam jego głupiej odzywki, by choć przez chwilę poczuć się normalnie.
                – Z chęcią cię którejś oddam, jednak nie widzę, by którakolwiek się na ciebie gapiła – odpieram.
                – Bo nie chcesz tego zauważać. – Puszcza mi oczko.
                Chichoczę się, jednak szybko milknę. Jesteśmy na miejscu. Przywołuję na twarz zimny uśmiech, tak jak uczył mnie Charles. Mocniej i pewniej splatam nasze dłonie. Stawiamy pierwsze kroki. Czuję na sobie zaciekawione spojrzenia. Widzą we mnie jeszcze Marinette?
                Podnoszę wzrok. Moje oczy stykają się z jego. Stoi tam jak zwykle zniewalający i z pięknym uśmiechem oraz oczami zielonymi jak wiosenna trawa. Wszystko w nim kocham. Zrobię dla niego wszystko. Nawet sprawię, że mnie znienawidzi.
                Jego uśmiech jednak znika. Rozpoznaje mnie szybko. Rusza w naszą stronę, a ja przełykam ślinę. Muszę grać, dam radę, muszę. Przedstawienie czas zacząć.
                – Mari… To ty?
                – A któżby inny, Agreste? – pytam ironicznie.
                Milknie. Chyba nikt nie spodziewałby się po kochanej i miłej Marinette tak nieprzyjemnej odpowiedzi. Boli mnie to, ale muszę. 
                – Wy jesteś… – zaczyna niepewnie.
                – Rany boskie, wysłów się, Agreste! Tak, ja i twój kuzyn jesteśmy razem. Okazało się, że jest miłością mojego życia. Bla, bla, bla… – przerywam mu.
                – To niemożliwe! – Adrien podnosi głos. – Coś ty jej zrobił!? – krzyczy na Charlesa, łapiąc go za koszulę tuż koło szyi.
                Wilk śmieje się tylko złośliwie i patrzy na kuzyna jak na jakieś niemądre dziecko. Szybko odpycham młodszego Agreste’a i patrzę na niego z całą surowością na jaką mogę się zdobyć.
                – Adrien, jak ty to sobie wyobrażałeś, co? Że będę za tobą nadal latać? Jak głupia starałam się od gimnazjum, a ty nawet nie zauważyłeś, że słodziutka Mari się w tobie podkochuje. Koniec z tym! Mam dość, słyszysz?! Wydoroślałam, przestało mi zależeć…
                Spuścił wzrok. Moje słowa musiały trafiać tam, gdzie zamierzałam. Czekam na jego krok.
                – Myślisz, że on cię nie skrzywdzi…?
                – Mnie już chyba nikt nie skrzywdzi, Agreste. Nie pozwolę – odpieram.
                Wymijam go, ciągnąc za sobą Charlesa. Nie odważa się już pójść za nami. Tylko Wilk jeszcze odwraca się w jego stronę i mówi do niego coś, czego nie do końca rozumiem:
                – Ostrzegałem!
                Gdy tylko to wykrzykuje, odwraca się w moją stronę i obdarza pokrzepiającym uśmiechem, który tylko ja mogę zauważyć. Mam tylko jego, taka prawda. Muszę zaakceptować jego bliskość. Puszcza moją dłoń, zdziwiona czekam na to, co zamierza, a on po prostu obejmuje mnie w pasie, mocniej wtulając mnie w siebie. Jednak ten gest nie ma być zaborczy. Może dla Adriena spoglądającego na nas z tyłu wygląda to na gest chłopaka zazdrosnego o swoją dziewczynę, ale dla mnie to wsparcie od przyjaciela, który chce mnie po prostu przytulić. Za to jestem  mu wdzięczna. Za chwilę starcie z Alyą. Po tej pokazówce może zaprzyjaźnię się z Chloe? Niestety, jestem teraz gorsza nawet od niej. Nie zasługuję na żadną przyjaźń. Tak bardzo boję się stracić moją najlepszą przyjaciółkę. Ona jest jak siostra, którą za chwilę skrzywdzę.
                Widzę ją. Czuję jej dziennikarski wzrok, który próbuje zrozumieć, co jej najlepsza kumpela odpierdziela z kuzynem jej ukochanego i dlaczego tak się ubrała. Podchodzi do mnie energicznym krokiem – jako szanująca się reporterka musi zbadać sprawę u źródła.
                – Mari, wyjaśnisz mi, co tu się dzieje? – pyta bez zbędnych ceregieli.
                Jej głos drży, tak jak i jej ręce. Już wie, że dzieje się coś złego. Ciekawe, czy wyczuwa, że to początek końca? Wybacz, Alya, jeśli załatwię Papillon, wyjawię ci całą prawdę, opowiem o wszystkim, na razie muszę  cię okłamać.
                – Nie mam powodów, by cokolwiek wyjaśniać, Cesaire.
                Zastyga, jej pięści mimowolnie zaciskają się, a twarz napina. Nigdy się do niej tak nie odezwałam.
                – Mari…
                – Nie nazywaj mnie Mari! Jestem Marinette! Kto wymyślił to durne zdrobnienie!
                W kącikach jej oczu dostrzegam łzy, ale zaraz jakby resztkami nadziei wykrzywia usta w delikatnym uśmiechu, jakby chciała powiedzieć: Mari, jesteś chora, ale razem damy radę..
                – Jak ci to przeszkadza, Marinette, to przestanę tak mówić.
                To ten czas. Teraz muszę odebrać jej nadzieję. Złamać ją. Oby nie została nową ofiarą Papillon.
                – Najlepiej będzie, jeśli w ogóle przestaniesz cokolwiek do mnie mówić – oznajmiam twardo, podnosząc wzrok.
                Alya zastyga w bezruchu. Chce coś powiedzieć, ale nie może wykrztusić ani jednego zdania. Gdy szła dziś do szkoły, nie spodziewała się, że jej najbliższa przyjaciółka ją skrzywdzi. W końcu wykonuje niepewny krok do przodu. Łapie moją dłoń, która bezwiednie zwisa wzdłuż mojego ciała.
                – To koniec? – pyta z trwogą.
                Nie jestem wstanie nic powiedzieć. Kiwam tylko głową. Jej uścisk jest lżejszy. Spogląda na mnie wzrokiem pełnym rozczarowania i niedowierzania.
                Nagle rzuca się na Charlesa, odpychając mnie od niego. Chce go uderzyć, ale on tylko z pobłażaniem łapie ją za nadgarstki.
                – To twoja wina! Ty jej to zrobiłeś! Co jej nagadałeś?! Powiedz mi! – wrzeszczy.
                Łapię ją za ramię i pewnym ruchem odciągnęłam od chłopaka, nie chcę zrobić jej krzywdy. Zauważam Nino, wśród niemałego zbiegowiska wokół nas.
                – Weź swoją dziewczynę, Nino, i najlepiej oboje trzymajcie się ode mnie z daleka! – zwracam się do mulata. – A wy na co się gapicie?! Spadajcie stąd! – warczę w stronę powiększającej się widowni.
                Oczywiście jak na komendę wszyscy wracają do swoich zajęć, jakby wydarzenie sprzed chwili w ogóle ich nie obchodziło. Nie mam siły iść na lekcje, najlepiej, gdybym w ogóle nie musiała patrzeć na tę placówkę. Łapię dłoń Charlesa i bez słowa kieruję nasze kroki ku wyjściu. Nigdy nie wagarowałam, ale w tym momencie mam ochotę się ulotnić. Nie zniosę tych wszystkich spojrzeń.
                – Grzeczna dziewczynka ma ochotę zwiać? – pyta z przekąsem.
                – Jak rzadko kiedy – mruczę i bez pytania wsiadam na jego maszynę.
                Chłopak mnie już nie gnębi, podaje mi tylko jeden z czarnych kasków. Pospiesznie zakładam go na głowę. Charles już siedzi przede mną. Łapię go mocno w pasie. Nadal nie jestem przyzwyczajona do jazdy na motocyklu, a brawurowa jazda Agreste’a mi w tym nie pomaga. Po chwili słyszę przyjemny warkot silnika, a do moich nozdrzy uderza ukochany zapach benzyny. Moje chwilowe zapomnienie. Następuje szarpnięcie, a po chwili już płynę razem z wiatrem ku niewiadomej.
***
Tikki:
                Mari nie przestaje mnie zaskakiwać. Choć pierwszy plan, który zaczyna wprowadzać w życie mi się podoba, to co do drugiego mam wątpliwości. To zbyt ryzykowne. Nie sądzę, że deklaracja pokonania Papillon za wszelką cenę, jest dla niej aż tak poważna. Na szczęście obiecała, że porozmawia o tym jeszcze z Mistrzem Fu.
                Wiem, że dzisiejszy dzień kosztował ją wiele. Podziwiam ją. Jest taka wyjątkowa i odważna. Dobrze, że był z nią Charles. Mam co do niego dobre przeczucia, może dzięki niemu zapomni o Adrienie. Wyglądają razem tak pięknie, do tego cały czas jej pomaga.
                W końcu Charles zatrzymuje motocykl. Stajemy dopiero za Paryżem nad Sekwaną. CNikt na razie nie jest w stanie rozpocząć rozmowy, nawet nie interesuje mnie pogawędka z Weijim, choć to miła odmiana, że nie muszę udawać, że nie istnieję. Młodzi zaczynają puszczać kaczki, ale nadal milczą. Cały czas obserwuję Mari. Chce coś powiedzieć, ale to nie może opuścić jej gardła.
                – Przeze mnie i ciebie znienawidzą – mówi po chwili.
                Chcę ją przytulić, ale Charles mnie ubiega. Obejmuje ją delikatnie i całuje w czubek głowy.
                – Nie zależy mi na nich, o ile mam wsparcie w tobie. Ty jesteś najważniejsza – oznajmia pewnie.
                Moja podopieczna nic nie odpowiada, zobaczyłam jednak jak jej pięści zaciskają się z tyłu na koszuli przyjaciela. Znając ją, ma wiele wątpliwości. Nie wie, czy może mu ufać. Boi się zaufać. Mari nigdy nie była wylewna, wieczny introwertyk. Dlatego utrzymanie tajemnicy nigdy nie sprawia jej problemu, jest dla niej czymś normalnym. Nie przywykła do takiej otwartości.
                – Dlaczego ci tak zależy? – w końcu pyta nie swoim głosem.
                – Przypominasz mi kogoś, kogo miałem chronić, ale zawiodłem… Straciłem ją na zawsze. Nie pozwolę, by historia zatoczyła koło. Zrobię wszystko, byś była bezpieczna.
                Czyżby chodziło mu o Madame Butterfly? Czy oni byli aż w tak bliskich relacjach? Spoglądam na Weijiego. Zawsze był małomówny. Z niego na pewno nie wyciągnę nawet słówka. Mari sama musi poznać tajemnice Charlesa. On wie więcej, niż mówi.
                Młodzi siadają przy brzegu rzeki, a Agreste nie przestaje obejmować dziewczyny ramieniem. Potrzebuje tego.
***
*Marinette*
                Coraz bardziej lubię moje treningi, dają mi zapomnienie. Towarzyszy mi w nich Charles, toteż nie czuję się tak samotna. Jeśli starczy mi czasu, zapiszę się jeszcze na siłownie. Muszę być silniejsza, mocniejsza i sprawniejsza. Tylko tak ochronię moich bliskich. Moje hobby musi na razie zejść na dalszy plan. Ja nie jestem najważniejsza. Liczą się moi bliscy i paryżanie, którzy pokładają we mnie nadzieję.
                – Charles, muszę sama porozmawiać z Mistrzem Fu – oznajmiam, tuż przed wejściem do domu staruszka.
                – Nie powinnaś wracać sama – stwierdza.
                Wzdycham. Martwi się, to miłe, ale potrzebuję wolności. Zresztą jestem Ladybug, dam sobie radę.
                – Umiem się bronić – mówię pewnie.
                – Rozumiem, ale mimo wszystko zadzwoń, kiedy będziesz wychodzić. Chcę być pewien, że wszystko w porządku.
                Kiwam głową. Chłopak, ku mojemu zaskoczeniu, mocno mnie przytula. Bez oporów oddaję uścisk. Cieszę się, że nie jestem całkiem sama. Jeszcze… Jeśli Mistrz Fu uzna, że dam radę, wprowadzę mój plan w życie, a wtedy stracę i Charlesa. Muszę zrobić to sama.
                Kieruję swoje kroki w stronę drzwi. Chcę zadzwonić, ale w tym momencie w progu widzę niskiego staruszka. Skąd on wiedział, że tu jestem?
                – Czekałem na ciebie, Ladybug – oznajmia i wpuszcza mnie do domu.
                Niepewnie wchodzę do pomieszczenia. Mam mu wiele do powiedzenia. Nie wiem, od czego zacząć.
                – Rozumiesz już sposób działania Papillon? – pyta.
                Zaskoczona spoglądam na mistrza Fu. Skąd on wiedział o moich przemyśleniach? Nie dzieliłam się tym z nikim poza Tikki. Ten człowiek czyta ze mnie jak z otwartej księgi. Nie wiem o nim zbyt wiele, ale intryguje mnie jego wiedza i moc. Chcę się od niego uczyć, posiąść wiedzę, którą on posiada, a o której mi nigdy nie powiedział.
                – Jeśli chodzi panu o przekazywanie mocy swoim ofiarom, to tak, zauważyłam. Po głębszej analizie doszłam do wniosku, że zakumanizowani mają pełną moc miraculum motyla, jednak nigdy nie byli wstanie wykorzystać jej w stu procentach.
                Staruszek uśmiecha się na te słowa. Wskazuje mi miejsce na fotelu, a po chwili przynosi kubek z gorącą, aromatyczną herbatą i sam siada naprzeciwko mnie.
                – Wiedziałem, że jesteś idealną Ladybug. Inteligentna, bystra, opanowana i przede wszystkim bezinteresowna. Ciekawi mnie tylko, co chcesz zrobić z wiedzą, którą zdobyłaś o Papillon?
                Upijam łyk herbaty. Niestety parzę się w język i mimowolnie krzywię z bólu. Zniechęcona odkładam napój i zaczynam zbierać myśli. Wcześniej wszystko wydawało mi się o wiele łatwiejsze, a teraz? Boję się, że mistrz Fu uzna mnie za jakąś nieobliczalną wariatkę, ale muszę spróbować. Wierzę, że z jego pomocą mój plan nie jest samobójstwem.
                – Chce zdobyć tę moc. Za pomocą dodatkowej energii pochodzącej od miraculum motyla uda mi się pokonać Papillon.
                Patrzę na staruszka. Nie wydaje się w ogóle zaskoczony moim wywodem, wręcz przeciwnie wygląda, jakby się spodziewał moich słów. Zdaje się o mnie wiedzieć bardzo wiele. Coraz bardziej mnie fascynuje. On jest jedynym, który może mi pomóc. Teraz wiem to na pewno.
                – Spodziewałem się tego. Nie muszę ci tłumaczyć, jakie to ryzykowne. Jeśli ulegniesz akumie, kolejne Miraculum padnie łupem Papillon, ale jeśli uda ci się tylko wykorzystać moc akumy, to twoja moc powiększy się i to znacznie. Muszę ci zadać to pytanie, Ladybug. Chcesz tej mocy dla siebie czy dla innych? Muszę być pewien twoich intencji.
                Nie muszę zastanawiać się nad odpowiedzią. Jestem jej pewna. Moc nie jest czymś, czego pragnę. Do tej pory stanowiła tylko przekleństwo, fatum, które determinowało każdy mój czyn. Pragnę tylko spokoju i wolności dla siebie i moich najbliższych. Nie chcę ryzykować ich życia, wierzę, że to ja mam to zakończyć.
                – Chcę tylko szczęścia moich bliskich. Chcę uwolnić Paryż spod wpływów Papillon.
                Staruszek wstaje, wydaje mi się, że w jego oczach błysnęły łzy. Podchodzi do mnie i skłania nisko głowę. Otępiała dopiero po chwili podnoszę się z miejsca. Nie wiem, co się dzieje, jest mi niesamowicie głupio, że starszy mężczyzna kłania się przed taką gówniarą jak ja.
                – Marinette Dupain-Cheng, jestem szczęśliwy, że miałem zaszczyt cię poznać. Przekażę ci całą wiedzę, jaką posiadam, abyś kiedyś zastąpiła mnie w obowiązkach Strażnika Miraculum, mistrza. Błogosławię ci, jako mojej następczyni. Mamy niewiele czasu, a wiele do wypracowania, ale jako wybrana na pewno podołasz zadaniu.
                Nie wiem, co powiedzieć, jestem zaskoczona. Nie jestem pewna, co bardziej mnie szokuje: jego naznaczenie mnie na swojego następcę, czy raczej zgoda na mój szalony plan. Czuję się pewniej. jeśli Mistrz Fu we mnie wierzy, to znaczy, że podołam. Dam radę! Muszę.
                Staruszek pokazuje mi skinieniem dłoni, abym poszła za nim. Nie pewnie stawiam kroki, jakby w obawie, że jego nauka mnie przerośnie, że jestem za głupia, by pojąć jego mądrość, że źle mnie ocenił. Przełykam ślinę. Przechodzimy do ogromnej biblioteki. Pokój wydaje się nie mieć końca, a książki wylewają się z półek. Ciszę przerywa tylko szum wody. Idziemy dalej wśród labiryntu regałów, zbliżając się do źródła dźwięku. Po chwili staje przede mną skalna ściana, z której wypływa mały wodospad. W centralnej części stoi duży głaz, na który spada większa część wody. Nie powiem, dość ładna dekoracja, raczej nietypowa dla biblioteki. Obdarzam Mistrza pytającym spojrzeniem, na co on uśmiecha się pobłażliwie. Czuję się jak głupia uczennica, nieumiejąca skorzystać z oczywistej podpowiedzi.
                – Twój trening zaczniemy tutaj. Wiem, że trenujesz swoje ciało, ale to ja mam się zająć duchem. Na początek musimy sprawić, że twój umysł w stu procentach będzie należał do ciebie. Musisz oczyścić się z myśli. Twoja głowa powinna dopuszczać tylko bodźce potrzebne ci w danym momencie – wyjaśnia mój mentor.
                Ciągle nie wiem, do czego zmierza. Mam przeczytać jakąś książkę, a może całą tę bibliotekę? Jeszcze raz rozejrzałam się niepewnie po pomieszczeniu, przeczytanie tych tomisk zajmie mi wieczność.
                – Masz jakieś ubrania na przebranie? – pyta.
                Kiwam głową. W końcu mam strój na wf. Jednak nadal nie rozumiem, do czego pije. Po co mi przebranie?
                – To dobrze, możemy zacząć od zaraz – prawie wykrzykuje pełen entuzjazmu. – Widzisz ten kamień? Od dziś będzie to miejsce twoich medytacji – oznajmia, już bardziej poważnie.
                Patrzę na niego jak na wariata. Jak mam niby medytować, gdy cały czas będzie dekoncentrować mnie spadająca woda?
                – To jest najtrudniejsze. Musisz się wyłączyć na wszystko, będąc atakowana przez bodźce z zewnątrz. Moja rada: na początku spróbuj skupić się na szumie wody. – Jak zwykle zdawał się czytać w moich myślach.
                Ufam mu, choć nie do końca rozumiem, w czym medytacja ma mi pomóc. Wzdycham tylko przeciągle i pośpiesznie ściągam buty. Nigdy nie medytowałam w normalnych warunkach, a co dopiero ze spadającą wodą na głowę. Zanurzam niepewnie palec w zagłębieniu pod ścianą. Lodowata… On chyba oszalał! Odwracam się w jego stronę. On tylko nadal uśmiecha się z pobłażaniem. Coraz bardziej mnie to irytuje. Zanurzam nogi. Zdaje mi się, że lodowe igiełki wbijają się boleśnie w moje stopy. Idę dalej, kamień jest coraz bliżej. SIadam na nim po turecku. Woda chlapie całe moje ciało, wywołując ból, spowodowany jej potwornie niską temperaturą. Nieprzyjemne uczucie. Mam ochotę wybiec z krzykiem i owinąć się w cieplutką kołderkę. Zaciskam zęby. Mistrz Fu uważa, że to istotne dla mojego rozwoju, więc muszę wytrwać. Wbijam paznokcie w skórę, by skupić się na innym bólu. Ściskam nogi, by dodać sobie ciepła. Skup się na szumie… Skup się na szumie… Nie potrafię! Wciąż myślę, że chcę stąd wyjść, że już nie wytrzymam. Jak długo mam tu sterczeć? Jak się wyłączyć na chłód? Tego Mistrz Fu, już mi nie powiedział.
***
                Po godzinie siedzę w kuchni Mistrza Fu, opatulona ciepłym kocem, z ręcznikiem na włosach i kubkiem gorącej czekolady, a mimo to nadal trzęsę się z zimna. Jestem na siebie wściekła. Siedziałam tam godzinę, tylko czekając na powrót Mistrz Fu i zabranie mnie stamtąd. O medytowaniu nie było nawet mowy.
                – Jak na pierwszy raz było całkiem dobrze – oznajmia, a ja patrzę na niego zaskoczona. – Gdy mój mistrz mnie trenował, za pierwszym razem wyszedłem po piętnastu minutach. Nie spodziewałem się, że przesiedzisz w tych męczarniach z własnej woli godzinę. Widzę, że masz w sobie wielką motywację i ambicję.
                Przeklinam w myślach. Czyli nie musiałam tam pokutować przez godzinę. Kicham potężnie, chyba mój organizm nie jest zachwycony po takiej kąpieli. Ale cóż, podobno zimne prysznice są dobre na odporność. Może za niedługo w ogóle nie będę chorować.
                – Mam nadzieję, że się nie obrazisz, ale zadzwoniłem po Charlesa. Nie chcę żebyś wracała teraz sama do domu.
                – Mam nadzieję, Mistrzu, że nie mówiłeś mu o naszych spotkaniach.
                – Na razie to nasza tajemnica. Jeśli chcesz wprowadzić kiedyś swój plan w życie, lepiej żeby wiedziało o nim jak najmniej ludzi.
                Wzdycham. Po dzisiejszej sesji czuję, że raczej nie jestem bliska sukcesu. Jednak wierzę, że za którymś razem musi się udać.
                Upijam kolejny łyk gorącego napoju, gdy nagle rozlega się dzwonek do drzwi. Pewnie Charles już przyjechał. Pośpiesznie ściągam ręcznik z głowy i związuję włosy w luźnego koka, którego w całości chowam pod czapką. Mocno opatulam się szalikiem i ubieram płaszczyk. W tym momencie Mistrz Fu zbliża się już z Charlesem. Mimowolnie na jego widok moja twarz wykrzywia się w uśmiechu. Cieszę się, że go mam, naprawdę. Może i mnie trochę denerwuje, ale jest, gdy go potrzebuję. 
                – Witam, skarbie! – mówi, całując mój policzek. Osłupiała dopiero po chwili wystawiam mu język i oznajmiam wrednym tonem:
                – Nie jestem twoim skarbem
                On tylko śmieje się, jakbym opowiedziała mu jakiś zabawny dowcip i złapał mnie pod ramię.
                – Dziękuję, Mistrzu – oznajmiam pośpiesznie.
                On tylko kiwa głową i obdarza mnie słabym uśmiechem, pełnym… współczucia? Nie lubię tego, nie potrzebuję niczyjego żalu. Podejmuję decyzje, za które jestem w stu procentach odpowiedzialna, chociaż determinuje je Papillon. Tylko on odpowiada za moje krzywdy.
                – Charles – zwraca się do mojego towarzysza – opiekuj się nią!
                Alpha Wolf salutuje żartobliwie, choć w jego oczach widzę powagę. Dlaczego mu tak bardzo zależy na moim życiu? Znamy się przecież tak krótko...
***
                Charles podwozi mnie pod sam dom. Proponuje jakiś wypad, ale naprawdę nie mam już sił. Marzę o ciepłej pościeli i śnie, najlepiej bez koszmarów. Pragnę przespanej nocy, bez żadnych snów. Chcę zatonąć w jej mroku i długo się z niego nie wynurzać. Przez te parę godzin nie myśleć o niczym, nie być Marinette Dupain-Cheng. Czy to jeszcze w ogóle możliwe?
                Jest już późno, dlatego jak najdelikatniej otwieram drzwi domu. Na palcach wspinam się po schodach, o dziwo zauważam zapalone światło w salonie. Rodzice nie śpią… Czyżby czekało mnie kazanie? Przy drzwiach faktycznie stoją rodzice. Głęboki wdech, muszę być nową Marinette. Muszę ich zawieść. To naprawdę boli. Zawsze byłam ich ukochaną, dobrą córeczką, a teraz…            
                – W końcu panienka raczyła się pojawić – oznajmia ironicznie mama. Od jej tonu przechodzi mnie dreszcz, nigdy się tak do mnie nie odnosiła. – Powiesz mi, co robiłaś cały dzień? Bo raczej nie spędziłaś go w szkole.
                Wspomnienia z całego dnia uderzają we mnie ze zdwojoną siłą. Przez wydarzenia z ostatnich trzech godzin prawie zapomniałam, co dziś zrobiłam. Zdarzenia z dzisiejszego poranka stały się dla mnie koszmarem, który nie był nigdy realny. Chce mi się płakać, mam ochotę wtulić się w ramiona mamy i powiedzieć jej wszystko, przeprosić za moją beznadziejność, ale nie mogę. Gra musi toczyć się dalej. Za późno na wycofanie się. Kiedy to wszystko się skończy przeproszę ją i tatę, wszystkich.
                – Dzwoniła twoja wychowawczyni, podobno uciekłaś z lekcji! Byli tu Alya i Adrien, martwili się o ciebie! W ciągu dnia nagle zmieniłaś wygląd i ubiór! O co tu chodzi? W coś się wkopałaś? Wiesz, że możesz nam zaufać. Pomożemy ci, twoi przyjaciele zresztą też – oznajmia o wiele łagodniej. Gra na moich emocjach, chce, żebym pękła, by obudziły się we mnie wyrzuty sumienia.
                – Wszystko w porządku. Adrien i Alya po prostu nie umieją zaakceptować, że się zmieniłam. Przecież nie mogłam być wiecznie słodką Mari, mamo. Czas dorosnąć… O szkołę się nie martw, to moja pierwsza ucieczka. Nie zaniedbam szkoły. To wszystko, co chciałaś wiedzieć? – pytam głosem wypranym z uczuć. Nie czekając na odpowiedź ruszam do mojego pokoju, nie zważając na krzyki mamy, nawołujące mnie do dalszej rozmowy. Po chwili i to cichnie, pewnie tata zainterweniował.
                Zamykam wejście do pokoju i szybko kieruję się do łazienki. Nalewam pełną wannę gorącej wody. W tym momencie mam gdzieś, że lepiej dla mnie byłoby się zacząć przyzwyczajać do zimnej. Zanurzam się po szyję w przyjemnej cieczy. Rozpuszczone sole i płyny do kąpieli otulają mnie przyjemną wonią. Chcę odpocząć, a najlepiej zniknąć. Moje mięśnie pieką od nadwyrężania ich, a umysł domaga się spokoju i normalnego snu, którego już dawno nie miałam. Koszmary nasilają się zamiast osłabnąć. Moje serce też wydaje się puste. Mam ochotę wszystko odkręcić. Siłę daje mi tylko myśl, że ich chronię.
                Zamykam oczy, próbuję się wyciszyć, zamknąć na wszystko wokół mnie. W takich warunkach wydaje się to łatwiejsze niż z cieknącą na mnie zimną wodą. Prawie zasypiam. Kąpiel stygnie, a ja nie mam siły się podnieść.
                Dopiero po jakiejś godzinie z trudem wstaję z wanny i wkładam na siebie puszysty szlafrok. Tikki ze zmartwioną miną siedzi na poduszce. Boję się położyć. Koszmary są coraz bardziej realne, rzeczywiste. Nie chcę nadal patrzeć na martwego Cat Noir, Alpha Wolf, moich rodziców. To dla mnie zbyt trudne.
                Nie odzywam się już do Tikki ani słowem. Otulam się szczelnie kołdrą i kładę głowę tuż obok mojej kwami. Zamykam oczy, ale mimo zmęczenia sen nie nadchodzi. Słyszę świst, ale w ciemności nie dostrzegam zupełnie nic. Myślę, że jestem przewrażliwiona, jednak ktoś łapie mnie od tyłu i obejmuje w talii. Zdenerwowana chcę się wyrwać, ale kątem oka zauważam znajomą twarz. Wypuszczam powietrze i odprężam się.
                – Nie możesz zasnąć, Wilczku? – mruczę przeciągle.
                Jego ramiona przesuwają mnie bliżej jego ciała tak, że mogę wyczuć jego ciepło i mięśnie spod jego koszuli.
                – Bez ciebie jest nudno – odpowiada flirciarskim tonem.
                Prycham, ale delikatnie łapię jego dłonie. Potrzebuję go. Mój oddech staje się coraz bardziej regularny, cichszy. Myśli przestają się kotłować w mojej głowie. Uspokajam się, co pozwala mi w końcu zasnąć w spokoju.




2 komentarze:

  1. Jeden z lepszych blogów ,które czytałam, a było ich duzo :) oby tak dalej. Czekam na dalsze części opowiadania ;)

    OdpowiedzUsuń