Marinette:
Nieubłaganie zbliżam się do bramy
szkoły. Zawsze wydawało mi się, że ta droga jest dość długa, a teraz… Pragnę,
by ciągnęła się w nieskończoność, a już dobiegała końca. Zaraz zranię
wszystkich, na których mi zależy. Nie wybaczę ci tego, Papillon! Zrobię
wszystko, by cię pokonać. Nie mam już nic do stracenia. Zaraz złamię serca
ludziom, na którym mi zależy, by spełnić swój obowiązek.
Spoglądam
na chłopaka obok mnie. Tylko on mi został, ale czy mogę mu ufać? Pojawił się
znikąd, nie wiem o nim nic i do tego jest w jakiś sposób związany ze śmiercią
Madame Butterfly. Z drugiej strony zna moją największą tajemnicę, pomaga mi i
uratował życie. Sama nie wiem, co o tym myśleć, jednak na razie mogę polegać
tylko na nim. Może denerwują mnie jego gadki, wkurzają uwodzicielskie uśmiechy,
ale mam tylko go. Nie muszę mu ufać, wystarczy, że pomaga mi grać. Chwytam
niepewnie jego dłoń. Sam uważa to za rozsądne rozwiązanie. Adrien znienawidzi
nie tylko mnie, ale i kuzyna.
– Nie musisz się tak krępować,
kochanie. Korzystaj, każda chciałaby zostać moją dziewczyną – oznajmia z cwaniackim
uśmiechem.
Mimowolnie
się śmieję, potrzebowałam jego głupiej odzywki, by choć przez chwilę poczuć się
normalnie.
– Z
chęcią cię którejś oddam, jednak nie widzę, by którakolwiek się na ciebie
gapiła – odpieram.
– Bo
nie chcesz tego zauważać. – Puszcza mi oczko.
Chichoczę
się, jednak szybko milknę. Jesteśmy na miejscu. Przywołuję na twarz zimny
uśmiech, tak jak uczył mnie Charles. Mocniej i pewniej splatam nasze dłonie.
Stawiamy pierwsze kroki. Czuję na sobie zaciekawione spojrzenia. Widzą we mnie
jeszcze Marinette?
Podnoszę
wzrok. Moje oczy stykają się z jego. Stoi tam jak zwykle zniewalający i z
pięknym uśmiechem oraz oczami zielonymi jak wiosenna trawa. Wszystko w nim
kocham. Zrobię dla niego wszystko. Nawet sprawię, że mnie znienawidzi.
Jego
uśmiech jednak znika. Rozpoznaje mnie szybko. Rusza w naszą stronę, a ja przełykam
ślinę. Muszę grać, dam radę, muszę. Przedstawienie czas zacząć.
–
Mari… To ty?
– A
któżby inny, Agreste? – pytam ironicznie.
Milknie.
Chyba nikt nie spodziewałby się po kochanej i miłej Marinette tak nieprzyjemnej
odpowiedzi. Boli mnie to, ale muszę.
– Wy
jesteś… – zaczyna niepewnie.
–
Rany boskie, wysłów się, Agreste! Tak, ja i twój kuzyn jesteśmy razem. Okazało
się, że jest miłością mojego życia. Bla, bla, bla… – przerywam mu.
– To
niemożliwe! – Adrien podnosi głos. – Coś ty jej zrobił!? – krzyczy na Charlesa,
łapiąc go za koszulę tuż koło szyi.
Wilk śmieje
się tylko złośliwie i patrzy na kuzyna jak na jakieś niemądre dziecko. Szybko
odpycham młodszego Agreste’a i patrzę na niego z całą surowością na jaką mogę się
zdobyć.
–
Adrien, jak ty to sobie wyobrażałeś, co? Że będę za tobą nadal latać? Jak
głupia starałam się od gimnazjum, a ty nawet nie zauważyłeś, że słodziutka Mari
się w tobie podkochuje. Koniec z tym! Mam dość, słyszysz?! Wydoroślałam,
przestało mi zależeć…
Spuścił
wzrok. Moje słowa musiały trafiać tam, gdzie zamierzałam. Czekam na jego krok.
–
Myślisz, że on cię nie skrzywdzi…?
–
Mnie już chyba nikt nie skrzywdzi, Agreste. Nie pozwolę – odpieram.
Wymijam
go, ciągnąc za sobą Charlesa. Nie odważa się już pójść za nami. Tylko Wilk
jeszcze odwraca się w jego stronę i mówi do niego coś, czego nie do końca
rozumiem:
–
Ostrzegałem!
Gdy
tylko to wykrzykuje, odwraca się w moją stronę i obdarza pokrzepiającym
uśmiechem, który tylko ja mogę zauważyć. Mam tylko jego, taka prawda. Muszę
zaakceptować jego bliskość. Puszcza moją dłoń, zdziwiona czekam na to, co
zamierza, a on po prostu obejmuje mnie w pasie, mocniej wtulając mnie w siebie.
Jednak ten gest nie ma być zaborczy. Może dla Adriena spoglądającego na nas z
tyłu wygląda to na gest chłopaka zazdrosnego o swoją dziewczynę, ale dla mnie
to wsparcie od przyjaciela, który chce mnie po prostu przytulić. Za to jestem mu wdzięczna. Za chwilę starcie z Alyą. Po tej
pokazówce może zaprzyjaźnię się z Chloe? Niestety, jestem teraz gorsza nawet od
niej. Nie zasługuję na żadną przyjaźń. Tak bardzo boję się stracić moją
najlepszą przyjaciółkę. Ona jest jak siostra, którą za chwilę skrzywdzę.
Widzę
ją. Czuję jej dziennikarski wzrok, który próbuje zrozumieć, co jej najlepsza
kumpela odpierdziela z kuzynem jej ukochanego i dlaczego tak się ubrała.
Podchodzi do mnie energicznym krokiem – jako szanująca się reporterka musi
zbadać sprawę u źródła.
–
Mari, wyjaśnisz mi, co tu się dzieje? – pyta bez zbędnych ceregieli.
Jej
głos drży, tak jak i jej ręce. Już wie, że dzieje się coś złego. Ciekawe, czy
wyczuwa, że to początek końca? Wybacz, Alya, jeśli załatwię Papillon, wyjawię
ci całą prawdę, opowiem o wszystkim, na razie muszę cię okłamać.
– Nie
mam powodów, by cokolwiek wyjaśniać, Cesaire.
Zastyga,
jej pięści mimowolnie zaciskają się, a twarz napina. Nigdy się do niej tak nie
odezwałam.
–
Mari…
– Nie
nazywaj mnie Mari! Jestem Marinette! Kto wymyślił to durne zdrobnienie!
W
kącikach jej oczu dostrzegam łzy, ale zaraz jakby resztkami nadziei wykrzywia
usta w delikatnym uśmiechu, jakby chciała powiedzieć: „Mari, jesteś chora, ale razem damy
radę.”.
– Jak
ci to przeszkadza, Marinette, to przestanę tak mówić.
To
ten czas. Teraz muszę odebrać jej nadzieję. Złamać ją. Oby nie została nową
ofiarą Papillon.
–
Najlepiej będzie, jeśli w ogóle przestaniesz cokolwiek do mnie mówić –
oznajmiam twardo, podnosząc wzrok.
Alya
zastyga w bezruchu. Chce coś powiedzieć, ale nie może wykrztusić ani jednego
zdania. Gdy szła dziś do szkoły, nie spodziewała się, że jej najbliższa
przyjaciółka ją skrzywdzi. W końcu wykonuje niepewny krok do przodu. Łapie moją
dłoń, która bezwiednie zwisa wzdłuż mojego ciała.
– To
koniec? – pyta z trwogą.
Nie jestem
wstanie nic powiedzieć. Kiwam tylko głową. Jej uścisk jest lżejszy. Spogląda na
mnie wzrokiem pełnym rozczarowania i niedowierzania.
Nagle
rzuca się na Charlesa, odpychając mnie od niego. Chce go uderzyć, ale on tylko
z pobłażaniem łapie ją za nadgarstki.
– To
twoja wina! Ty jej to zrobiłeś! Co jej nagadałeś?! Powiedz mi! – wrzeszczy.
Łapię
ją za ramię i pewnym ruchem odciągnęłam od chłopaka, nie chcę zrobić jej
krzywdy. Zauważam Nino, wśród niemałego zbiegowiska wokół nas.
– Weź
swoją dziewczynę, Nino, i najlepiej oboje trzymajcie się ode mnie z daleka! –
zwracam się do mulata. – A wy na co się gapicie?! Spadajcie stąd! – warczę w
stronę powiększającej się widowni.
Oczywiście
jak na komendę wszyscy wracają do swoich zajęć, jakby wydarzenie sprzed chwili
w ogóle ich nie obchodziło. Nie mam siły iść na lekcje, najlepiej, gdybym w
ogóle nie musiała patrzeć na tę placówkę. Łapię dłoń Charlesa i bez słowa kieruję
nasze kroki ku wyjściu. Nigdy nie wagarowałam, ale w tym momencie mam ochotę
się ulotnić. Nie zniosę tych wszystkich spojrzeń.
–
Grzeczna dziewczynka ma ochotę zwiać? – pyta z przekąsem.
– Jak
rzadko kiedy – mruczę i bez pytania wsiadam na jego maszynę.
Chłopak
mnie już nie gnębi, podaje mi tylko jeden z czarnych kasków. Pospiesznie zakładam
go na głowę. Charles już siedzi przede mną. Łapię go mocno w pasie. Nadal nie jestem
przyzwyczajona do jazdy na motocyklu, a brawurowa jazda Agreste’a mi w tym nie
pomaga. Po chwili słyszę przyjemny warkot silnika, a do moich nozdrzy uderza
ukochany zapach benzyny. Moje chwilowe zapomnienie. Następuje szarpnięcie, a po
chwili już płynę razem z wiatrem ku niewiadomej.
***
Tikki:
Mari
nie przestaje mnie zaskakiwać. Choć pierwszy plan, który zaczyna wprowadzać w
życie mi się podoba, to co do drugiego mam wątpliwości. To zbyt ryzykowne. Nie
sądzę, że deklaracja pokonania Papillon za wszelką cenę, jest dla niej aż tak
poważna. Na szczęście obiecała, że porozmawia o tym jeszcze z Mistrzem Fu.
Wiem,
że dzisiejszy dzień kosztował ją wiele. Podziwiam ją. Jest taka wyjątkowa i
odważna. Dobrze, że był z nią Charles. Mam co do niego dobre przeczucia, może
dzięki niemu zapomni o Adrienie. Wyglądają razem tak pięknie, do tego cały czas
jej pomaga.
W
końcu Charles zatrzymuje motocykl. Stajemy dopiero za Paryżem nad Sekwaną. CNikt
na razie nie jest w stanie rozpocząć rozmowy, nawet nie interesuje mnie
pogawędka z Weijim, choć to miła odmiana, że nie muszę udawać, że nie istnieję.
Młodzi zaczynają puszczać kaczki, ale nadal milczą. Cały czas obserwuję Mari. Chce
coś powiedzieć, ale to nie może opuścić jej gardła.
–
Przeze mnie i ciebie znienawidzą – mówi po chwili.
Chcę
ją przytulić, ale Charles mnie ubiega. Obejmuje ją delikatnie i całuje w czubek
głowy.
– Nie
zależy mi na nich, o ile mam wsparcie w tobie. Ty jesteś najważniejsza –
oznajmia pewnie.
Moja
podopieczna nic nie odpowiada, zobaczyłam jednak jak jej pięści zaciskają się z
tyłu na koszuli przyjaciela. Znając ją, ma wiele wątpliwości. Nie wie, czy może
mu ufać. Boi się zaufać. Mari nigdy nie była wylewna, wieczny introwertyk.
Dlatego utrzymanie tajemnicy nigdy nie sprawia jej problemu, jest dla niej
czymś normalnym. Nie przywykła do takiej otwartości.
–
Dlaczego ci tak zależy? – w
końcu pyta nie swoim głosem.
–
Przypominasz mi kogoś, kogo miałem chronić, ale zawiodłem… Straciłem ją na
zawsze. Nie pozwolę, by historia zatoczyła koło. Zrobię wszystko, byś była
bezpieczna.
Czyżby
chodziło mu o Madame Butterfly? Czy oni byli aż w tak bliskich relacjach? Spoglądam
na Weijiego. Zawsze był małomówny. Z niego na pewno nie wyciągnę nawet słówka.
Mari sama musi poznać tajemnice Charlesa. On wie więcej, niż mówi.
Młodzi
siadają przy brzegu rzeki, a Agreste nie przestaje obejmować dziewczyny
ramieniem. Potrzebuje tego.
***
*Marinette*
Coraz
bardziej lubię moje treningi, dają mi zapomnienie. Towarzyszy mi w nich
Charles, toteż nie czuję się tak samotna. Jeśli starczy mi czasu, zapiszę się
jeszcze na siłownie. Muszę być silniejsza, mocniejsza i sprawniejsza. Tylko tak
ochronię moich bliskich. Moje hobby musi na razie zejść na dalszy plan. Ja nie
jestem najważniejsza. Liczą się moi bliscy i paryżanie, którzy pokładają we
mnie nadzieję.
–
Charles, muszę sama porozmawiać z Mistrzem Fu – oznajmiam, tuż przed wejściem
do domu staruszka.
– Nie
powinnaś wracać sama – stwierdza.
Wzdycham.
Martwi się, to miłe, ale potrzebuję wolności. Zresztą jestem Ladybug, dam sobie
radę.
–
Umiem się bronić – mówię pewnie.
–
Rozumiem, ale mimo wszystko zadzwoń, kiedy będziesz wychodzić. Chcę być pewien,
że wszystko w porządku.
Kiwam
głową. Chłopak, ku mojemu zaskoczeniu, mocno mnie przytula. Bez oporów oddaję
uścisk. Cieszę się, że nie jestem całkiem sama. Jeszcze… Jeśli Mistrz Fu uzna,
że dam radę, wprowadzę mój plan w życie, a wtedy stracę i Charlesa. Muszę
zrobić to sama.
Kieruję
swoje kroki w stronę drzwi. Chcę zadzwonić, ale w tym momencie w progu widzę niskiego
staruszka. Skąd on wiedział, że tu jestem?
–
Czekałem na ciebie, Ladybug – oznajmia i wpuszcza mnie do domu.
Niepewnie
wchodzę do pomieszczenia. Mam mu wiele do powiedzenia. Nie wiem, od czego
zacząć.
–
Rozumiesz już sposób działania Papillon? – pyta.
Zaskoczona
spoglądam na mistrza Fu. Skąd on wiedział o moich przemyśleniach? Nie dzieliłam
się tym z nikim poza Tikki. Ten człowiek czyta ze mnie jak z otwartej księgi.
Nie wiem o nim zbyt wiele, ale intryguje mnie jego wiedza i moc. Chcę się od
niego uczyć, posiąść wiedzę, którą on posiada, a o której mi nigdy nie
powiedział.
–
Jeśli chodzi panu o przekazywanie mocy swoim ofiarom, to tak, zauważyłam. Po
głębszej analizie doszłam do wniosku, że zakumanizowani mają pełną moc miraculum
motyla, jednak nigdy nie byli wstanie wykorzystać jej w stu procentach.
Staruszek
uśmiecha się na te słowa. Wskazuje mi miejsce na fotelu, a po chwili przynosi
kubek z gorącą, aromatyczną herbatą i sam siada naprzeciwko mnie.
–
Wiedziałem, że jesteś idealną Ladybug. Inteligentna, bystra, opanowana i przede
wszystkim bezinteresowna. Ciekawi mnie tylko, co chcesz zrobić z wiedzą, którą
zdobyłaś o Papillon?
Upijam
łyk herbaty. Niestety parzę się w język i mimowolnie krzywię z bólu.
Zniechęcona odkładam napój i zaczynam zbierać myśli. Wcześniej wszystko
wydawało mi się o wiele łatwiejsze, a teraz? Boję się, że mistrz Fu uzna mnie
za jakąś nieobliczalną wariatkę, ale muszę spróbować. Wierzę, że z jego pomocą
mój plan nie jest samobójstwem.
–
Chce zdobyć tę moc. Za pomocą dodatkowej energii pochodzącej od miraculum motyla
uda mi się pokonać Papillon.
Patrzę
na staruszka. Nie wydaje się w ogóle zaskoczony moim wywodem, wręcz przeciwnie
wygląda, jakby się spodziewał moich słów. Zdaje się o mnie wiedzieć bardzo
wiele. Coraz bardziej mnie fascynuje. On jest jedynym, który może mi pomóc. Teraz
wiem to na pewno.
–
Spodziewałem się tego. Nie muszę ci tłumaczyć, jakie to ryzykowne. Jeśli
ulegniesz akumie, kolejne Miraculum padnie łupem Papillon, ale jeśli uda ci się
tylko wykorzystać moc akumy, to twoja moc powiększy się i to znacznie. Muszę ci
zadać to pytanie, Ladybug. Chcesz tej mocy dla siebie czy dla innych? Muszę być
pewien twoich intencji.
Nie
muszę zastanawiać się nad odpowiedzią. Jestem jej pewna. Moc nie jest czymś,
czego pragnę. Do tej pory stanowiła tylko przekleństwo, fatum, które
determinowało każdy mój czyn. Pragnę tylko spokoju i wolności dla siebie i
moich najbliższych. Nie chcę ryzykować ich życia, wierzę, że to ja mam to
zakończyć.
–
Chcę tylko szczęścia moich bliskich. Chcę uwolnić Paryż spod wpływów Papillon.
Staruszek
wstaje, wydaje mi się, że w jego oczach błysnęły łzy. Podchodzi do mnie i skłania
nisko głowę. Otępiała dopiero po chwili podnoszę się z miejsca. Nie wiem, co
się dzieje, jest mi niesamowicie głupio, że starszy mężczyzna kłania się przed
taką gówniarą jak ja.
–
Marinette Dupain-Cheng, jestem szczęśliwy, że miałem zaszczyt cię poznać.
Przekażę ci całą wiedzę, jaką posiadam, abyś kiedyś zastąpiła mnie w
obowiązkach Strażnika Miraculum, mistrza. Błogosławię ci, jako mojej
następczyni. Mamy niewiele czasu, a wiele do wypracowania, ale jako wybrana na
pewno podołasz zadaniu.
Nie
wiem, co powiedzieć, jestem zaskoczona. Nie jestem pewna, co bardziej mnie szokuje:
jego naznaczenie mnie na swojego następcę, czy raczej zgoda na mój szalony
plan. Czuję się pewniej. jeśli Mistrz Fu we mnie wierzy, to znaczy, że podołam.
Dam radę! Muszę.
Staruszek
pokazuje mi skinieniem dłoni, abym poszła za nim. Nie pewnie stawiam kroki,
jakby w obawie, że jego nauka mnie przerośnie, że jestem za głupia, by pojąć
jego mądrość, że źle mnie ocenił. Przełykam ślinę. Przechodzimy do ogromnej
biblioteki. Pokój wydaje się nie mieć końca, a książki wylewają się z półek. Ciszę
przerywa tylko szum wody. Idziemy dalej wśród labiryntu regałów, zbliżając się
do źródła dźwięku. Po chwili staje przede mną skalna ściana, z której wypływa
mały wodospad. W centralnej części stoi duży głaz, na który spada większa część
wody. Nie powiem, dość ładna dekoracja, raczej nietypowa dla biblioteki. Obdarzam
Mistrza pytającym spojrzeniem, na co on uśmiecha się pobłażliwie. Czuję się jak
głupia uczennica, nieumiejąca skorzystać z oczywistej podpowiedzi.
–
Twój trening zaczniemy tutaj. Wiem, że trenujesz swoje ciało, ale to ja mam się
zająć duchem. Na początek musimy sprawić, że twój umysł w stu procentach będzie
należał do ciebie. Musisz oczyścić się z myśli. Twoja głowa powinna dopuszczać
tylko bodźce potrzebne ci w danym momencie – wyjaśnia mój mentor.
Ciągle
nie wiem, do czego zmierza. Mam przeczytać jakąś książkę, a może całą tę bibliotekę?
Jeszcze raz rozejrzałam się niepewnie po pomieszczeniu, przeczytanie tych
tomisk zajmie mi wieczność.
–
Masz jakieś ubrania na przebranie? – pyta.
Kiwam
głową. W końcu mam strój na wf. Jednak nadal nie rozumiem, do czego pije. Po co
mi przebranie?
– To
dobrze, możemy zacząć od zaraz – prawie wykrzykuje pełen entuzjazmu. – Widzisz
ten kamień? Od dziś będzie to miejsce twoich medytacji – oznajmia, już bardziej
poważnie.
Patrzę
na niego jak na wariata. Jak mam niby medytować, gdy cały czas będzie
dekoncentrować mnie spadająca woda?
– To
jest najtrudniejsze. Musisz się wyłączyć na wszystko, będąc atakowana przez
bodźce z zewnątrz. Moja rada: na początku spróbuj skupić się na szumie wody. –
Jak zwykle zdawał się czytać w moich myślach.
Ufam
mu, choć nie do końca rozumiem, w czym medytacja ma mi pomóc. Wzdycham tylko
przeciągle i pośpiesznie ściągam buty. Nigdy nie medytowałam w normalnych
warunkach, a co dopiero ze spadającą wodą na głowę. Zanurzam niepewnie palec w
zagłębieniu pod ścianą. Lodowata… On chyba oszalał! Odwracam się w jego stronę.
On tylko nadal uśmiecha się z pobłażaniem. Coraz bardziej mnie to irytuje.
Zanurzam nogi. Zdaje mi się, że lodowe igiełki wbijają się boleśnie w moje
stopy. Idę dalej, kamień jest coraz bliżej. SIadam na nim po turecku. Woda chlapie
całe moje ciało, wywołując ból, spowodowany jej potwornie niską temperaturą. Nieprzyjemne
uczucie. Mam ochotę wybiec z krzykiem i owinąć się w cieplutką kołderkę. Zaciskam
zęby. Mistrz Fu uważa, że to istotne dla mojego rozwoju, więc muszę wytrwać.
Wbijam paznokcie w skórę, by skupić się na innym bólu. Ściskam nogi, by dodać
sobie ciepła. Skup się na szumie… Skup się na szumie… Nie potrafię! Wciąż myślę,
że chcę stąd wyjść, że już nie wytrzymam. Jak długo mam tu sterczeć? Jak się
wyłączyć na chłód? Tego Mistrz Fu, już mi nie powiedział.
***
Po
godzinie siedzę w kuchni Mistrza Fu, opatulona ciepłym kocem, z ręcznikiem na
włosach i kubkiem gorącej czekolady, a mimo to nadal trzęsę się z zimna. Jestem
na siebie wściekła. Siedziałam tam godzinę, tylko czekając na powrót Mistrz Fu
i zabranie mnie stamtąd. O medytowaniu nie było nawet mowy.
– Jak
na pierwszy raz było całkiem dobrze – oznajmia, a ja patrzę na niego
zaskoczona. – Gdy mój mistrz mnie trenował, za pierwszym razem wyszedłem po
piętnastu minutach. Nie spodziewałem się, że przesiedzisz w tych męczarniach z
własnej woli godzinę. Widzę, że masz w sobie wielką motywację i ambicję.
Przeklinam
w myślach. Czyli nie musiałam tam pokutować przez godzinę. Kicham potężnie,
chyba mój organizm nie jest zachwycony po takiej kąpieli. Ale cóż, podobno
zimne prysznice są dobre na odporność. Może za niedługo w ogóle nie będę
chorować.
– Mam
nadzieję, że się nie obrazisz, ale zadzwoniłem po Charlesa. Nie chcę żebyś
wracała teraz sama do domu.
– Mam
nadzieję, Mistrzu, że nie mówiłeś mu o naszych spotkaniach.
– Na
razie to nasza tajemnica. Jeśli chcesz wprowadzić kiedyś swój plan w życie,
lepiej żeby wiedziało o nim jak najmniej ludzi.
Wzdycham.
Po dzisiejszej sesji czuję, że raczej nie jestem bliska sukcesu. Jednak wierzę,
że za którymś razem musi się udać.
Upijam
kolejny łyk gorącego napoju, gdy nagle rozlega się dzwonek do drzwi. Pewnie
Charles już przyjechał. Pośpiesznie ściągam ręcznik z głowy i związuję włosy w
luźnego koka, którego w całości chowam pod czapką. Mocno opatulam się szalikiem
i ubieram płaszczyk. W tym momencie Mistrz Fu zbliża się już z Charlesem.
Mimowolnie na jego widok moja twarz wykrzywia się w uśmiechu. Cieszę się, że go
mam, naprawdę. Może i mnie trochę denerwuje, ale jest, gdy go potrzebuję.
–
Witam, skarbie! – mówi, całując mój policzek. Osłupiała dopiero po chwili
wystawiam mu język i oznajmiam wrednym tonem:
– Nie
jestem twoim skarbem
On
tylko śmieje się, jakbym opowiedziała mu jakiś zabawny dowcip i złapał mnie pod
ramię.
–
Dziękuję, Mistrzu – oznajmiam pośpiesznie.
On
tylko kiwa głową i obdarza mnie słabym uśmiechem, pełnym… współczucia? Nie lubię
tego, nie potrzebuję niczyjego żalu. Podejmuję decyzje, za które jestem w stu
procentach odpowiedzialna, chociaż determinuje je Papillon. Tylko on odpowiada
za moje krzywdy.
–
Charles – zwraca się do mojego towarzysza – opiekuj się nią!
Alpha
Wolf salutuje żartobliwie, choć w jego oczach widzę powagę. Dlaczego mu tak
bardzo zależy na moim życiu? Znamy się przecież tak krótko...
***
Charles
podwozi mnie pod sam dom. Proponuje jakiś wypad, ale naprawdę nie mam już sił.
Marzę o ciepłej pościeli i śnie, najlepiej bez koszmarów. Pragnę przespanej
nocy, bez żadnych snów. Chcę zatonąć w jej mroku i długo się z niego nie wynurzać.
Przez te parę godzin nie myśleć o niczym, nie być Marinette Dupain-Cheng. Czy
to jeszcze w ogóle możliwe?
Jest
już późno, dlatego jak najdelikatniej otwieram drzwi domu. Na palcach wspinam
się po schodach, o dziwo zauważam zapalone światło w salonie. Rodzice nie śpią…
Czyżby czekało mnie kazanie? Przy drzwiach faktycznie stoją rodzice. Głęboki
wdech, muszę być nową Marinette. Muszę ich zawieść. To naprawdę boli. Zawsze
byłam ich ukochaną, dobrą córeczką, a teraz…
– W
końcu panienka raczyła się pojawić – oznajmia ironicznie mama. Od jej tonu przechodzi
mnie dreszcz, nigdy się tak do mnie nie odnosiła. – Powiesz mi, co robiłaś cały
dzień? Bo raczej nie spędziłaś go w szkole.
Wspomnienia
z całego dnia uderzają we mnie ze zdwojoną siłą. Przez wydarzenia z ostatnich
trzech godzin prawie zapomniałam, co dziś zrobiłam. Zdarzenia z dzisiejszego
poranka stały się dla mnie koszmarem, który nie był nigdy realny. Chce mi się
płakać, mam ochotę wtulić się w ramiona mamy i powiedzieć jej wszystko,
przeprosić za moją beznadziejność, ale nie mogę. Gra musi toczyć się dalej. Za
późno na wycofanie się. Kiedy to wszystko się skończy przeproszę ją i tatę,
wszystkich.
–
Dzwoniła twoja wychowawczyni, podobno uciekłaś z lekcji! Byli tu Alya i Adrien,
martwili się o ciebie! W ciągu dnia nagle zmieniłaś wygląd i ubiór! O co tu
chodzi? W coś się wkopałaś? Wiesz, że możesz nam zaufać. Pomożemy ci, twoi
przyjaciele zresztą też – oznajmia o wiele łagodniej. Gra na moich emocjach,
chce, żebym pękła, by obudziły się we mnie wyrzuty sumienia.
– Wszystko
w porządku. Adrien i Alya po prostu nie umieją zaakceptować, że się zmieniłam. Przecież
nie mogłam być wiecznie słodką Mari, mamo. Czas dorosnąć… O szkołę się nie
martw, to moja pierwsza ucieczka. Nie zaniedbam szkoły. To wszystko, co
chciałaś wiedzieć? – pytam głosem wypranym z uczuć. Nie czekając na odpowiedź
ruszam do mojego pokoju, nie zważając na krzyki mamy, nawołujące mnie do
dalszej rozmowy. Po chwili i to cichnie, pewnie tata zainterweniował.
Zamykam
wejście do pokoju i szybko kieruję się do łazienki. Nalewam pełną wannę gorącej
wody. W tym momencie mam gdzieś, że lepiej dla mnie byłoby się zacząć
przyzwyczajać do zimnej. Zanurzam się po szyję w przyjemnej cieczy.
Rozpuszczone sole i płyny do kąpieli otulają mnie przyjemną wonią. Chcę odpocząć,
a najlepiej zniknąć. Moje mięśnie pieką od nadwyrężania ich, a umysł domaga się
spokoju i normalnego snu, którego już dawno nie miałam. Koszmary nasilają się
zamiast osłabnąć. Moje serce też wydaje się puste. Mam ochotę wszystko
odkręcić. Siłę daje mi tylko myśl, że ich chronię.
Zamykam
oczy, próbuję się wyciszyć, zamknąć na wszystko wokół mnie. W takich warunkach
wydaje się to łatwiejsze niż z cieknącą na mnie zimną wodą. Prawie zasypiam.
Kąpiel stygnie, a ja nie mam siły się podnieść.
Dopiero
po jakiejś godzinie z trudem wstaję z wanny i wkładam na siebie puszysty
szlafrok. Tikki ze zmartwioną miną siedzi na poduszce. Boję się położyć.
Koszmary są coraz bardziej realne, rzeczywiste. Nie chcę nadal patrzeć na
martwego Cat Noir, Alpha Wolf, moich rodziców. To dla mnie zbyt trudne.
Nie
odzywam się już do Tikki ani słowem. Otulam się szczelnie kołdrą i kładę głowę
tuż obok mojej kwami. Zamykam oczy, ale mimo zmęczenia sen nie nadchodzi. Słyszę
świst, ale w ciemności nie dostrzegam zupełnie nic. Myślę, że jestem
przewrażliwiona, jednak ktoś łapie mnie od tyłu i obejmuje w talii.
Zdenerwowana chcę się wyrwać, ale kątem oka zauważam znajomą twarz. Wypuszczam powietrze
i odprężam się.
– Nie
możesz zasnąć, Wilczku? – mruczę przeciągle.
Jego
ramiona przesuwają mnie bliżej jego ciała tak, że mogę wyczuć jego ciepło i mięśnie
spod jego koszuli.
– Bez
ciebie jest nudno – odpowiada flirciarskim tonem.
Prycham,
ale delikatnie łapię jego dłonie. Potrzebuję go. Mój oddech staje się coraz bardziej
regularny, cichszy. Myśli przestają się kotłować w mojej głowie. Uspokajam się,
co pozwala mi w końcu zasnąć w spokoju.
Supcio ^^
OdpowiedzUsuńJeden z lepszych blogów ,które czytałam, a było ich duzo :) oby tak dalej. Czekam na dalsze części opowiadania ;)
OdpowiedzUsuń