Witajcie :)
Czekał ktoś jeszcze na ten rozdział? Mam nadzieję, że tak... Przepraszam was za długą nieobecność, ale mam usprawiedliwienie. Lipiec przeminął mi bardzo szybko. Najpierw wakacje w Chorwacji, potem praca przy obieraniu, a na koniec Światowe Dni Młodzieży. Dopiero teraz w sierpniu mam czasu tyle, że chyba zacznę się nudzić. To już koniec z tą miniaturką, nareszcie. Przyznam się, że pisało mi się ciężko ten ostatni rozdział. Zgubiłam radość płynącą z pisania tej miniaturki, miałam ochotę zacząć rozdział głównego opowiadania, ale chciałam zamknąć sprawę z "Tą, która się wznosi". Mam nadzieję, że tego "przymusu" nie będzie widać tak bardzo w tej notce. Jeszcze raz Was przepraszam za moją długą nieobecność. Czekajcie na rozdział głównego opowiadania.
Pozdrawiam
~*~
Adrien:
Marinette
nie odpowiada na mój gest, ale po chwili jej usta mocniej przywierają do moich.
Zachęcony obejmuję ją w talii, a dziewczyna siada na moich kolanach. W końcu nasze
języki pokonują niewidzialną barierę i łączą się w spragnionym tańcu. Jej dłoń
wtapia się w moje włosy. Fala gorąca przeszywa mnie na wskroś. Ta chwila
mogłaby trwać wiecznie. Tak jakbym sięgał po kawałek nieba. Nagle czuję
szarpniecie. Mari gwałtownie się odsuwa, nie mogę jej złapać. Z głośnym
sapaniem osuwa się po przeciwległej ścianie.
– Nie powinieneś
tego robić – warczy.
Zaczyna ją
otaczać mroczna energia. Już teraz wiem, że to totalna pokazówka, chce wyjść na
tą złą. Jak mogłem być tak głupi, dopiero teraz zauważam jej pełne bólu oczy.
One dosłownie krzyczą… Od tysiącleci jest w miejscu, gdzie kompletnie nie
pasuje, z daleka od osób, które kocha.
– Zależy mi na
tobie, Mari – oznajmiam.
W jej oczach
dostrzegam szok. Nie wie jak zareagować, chyba nie przywykła do takich słów.
Piekło nie kojarzy się z miejscem pełnym miłości. Jednak po chwili, moja
Marinette znów znika. Jej twarz wykrzywia się w ironicznym uśmieszku, a
pomieszczenie wypełnia jej szyderczy śmiech, tak różny od melodyjnego chichotu
ze snu.
– Jesteś głupcem,
Skarbie. Zależy ci na demonie. Myślisz, że ja kocham. Uwierz mi, nie ma we mnie
miłości odkąd zwiałam z Nieba. Ale w sumie, czemu nie? Zawsze możemy się
zabawić – na jej ustach maluje się flirciarski uśmiech.
Znów gra.
Dlaczego się boi ukazać swoją prawdziwą twarz? Boi się kogoś? Może Lucyfera?
Boże! Jak mogę jej pomóc? Próbuję zajrzeć głębiej. Te słowa wypowiedziała z
taką lekkością, jakby to nie było kłamstwo. A jeśli to prawda… Może to co mi
się śniło wykreowała moja wyobraźnia, która próbuje wybielić obraz Marinette,
bo ją ko… kocham. Niech to szlag! Ja naprawdę zakochałem się w demonie! Czy
naprawdę moja desperacja sięga zenitu?! A co jeśli w niej naprawdę nie ma
uczuć?! Nie! To nie mógł być tylko sen! Widać to w jej oczach. Tę rozpacz, ból…
Tego nie jest w stanie ukryć. Zresztą troszczy się o mnie! To nie tylko
udawanie.
– Kocham cię –
szepczę.
Jej źrenice
rozszerzają się, z ust niknie pogardliwy uśmieszek, a złowroga energia powoli
odchodzi. Kobieta ciężko opada na moje łóżko i łapie się za głowę. Jej włosy
zasłaniają jej twarz. Klękam tuż przed nią i odsłaniam pojedyncze kosmyki.
Spoglądam w jej oczy. Wygląda jak zaszczute zwierzę, przerażone, zagubione, nie
wiedzące co zrobić.
– Nie możesz mnie
kochać! Jesteś głupi! Nie rozumiesz, że jestem przeklęta! Mnie nie da się
kochać! Jestem brudna, nie ma we mnie nic pięknego!
Znów pociągam
ją do siebie. Dziewczyna chowa swoją twarz na mojej piersi, drży. Moja dłoń ląduje
na jej włosach i delikatnie je gładzi. Zaczynam coś nucić. Starą kołysankę,
którą śpiewała mi mama. Ta melodia zawsze mnie uspokajała, na nią też działa.
Jej oddech się wyrównuje.
– Jesteś
wspaniała i dobra. Jesteś najodważniejszą osobą jaką znam, bo kto w imię
obietnicy zrezygnowałby z rodziny i własnego szczęścia?
Spogląda na mnie zdziwiona. Chyba się nie spodziewała,
że tyle wiem. W końcu jej usta składają się w jedno słowo: „Michał”. Szok
jednak szybko mija, odpycha mnie i wybucha śmiechem. Przerażającym,
pogardliwym. Nic nie rozumiem! Co tu się do cholery odprawia? Nagle czochra
moje włosy w taki sposób, jakby uspokajała niedoświadczonego dzieciaka.
– Łatwo cię
nabrać, Kocie. Nie żałuję, ani jednego dnia poza Niebem. Jestem upadłym,
Kochanieńki i nic tego nie zmieni. Nawet twoje sny natchnione przez Michała.
Twój stróż zaczął ingerować w sposób, który może się nie spodobać Stwórcy. No
nic, pośmiałam się. Uciekam. Mam dla ciebie radę, Młody – Tu robi pauzę,
by po chwili oznajmić. – Sami kształtujemy swoją przyszłość, ja też tak
zrobiłam, a ty?
Swoją wypowiedz
kończy w sposób teatralny. Pstryka palcami i rozpływa się w smudze gęstego
dymu. Siadam zrezygnowany na łóżku. Kim jest Marinette? Dziewczyną ze łzami w
oczach, czy traktującą wszystkich z góry demonicą? Kiedy gra, a kiedy pokazuje
prawdziwe oblicze?! Mam mętlik w głowie. I co ma ten cały Michał do moich snów?
– Ojcze
Przenajświętszy! On nadal się zastanawia! – głos pojawiający się z kata
mojego pokoju, stawia mnie na nogi.
– Kim jesteś?!
– Michał, twój
nieszczęsny anioł stróż.
Po tych słowach
z cienia wyłania się lśniąca postać z ogromnymi skrzydłami, postać ze snu,
przyjaciel Marinette.
– Co ty tu
robisz?
– Aktualnie łamię
wszystkie reguły, spotykając się z tobą. Jesteś niestety zbyt tępy, by wystarczył
zwykły sen. Naprawdę się zastanawiasz nad obliczem Mari! Uważasz, że te łzy
mogłyby być fałszywe! Nie! Po prostu gra tą złą, by cię chronić przed
Lucyferem! Masz ją nadal kochać, rozumiesz?!
Cała ta
sytuacja, wydaje mi się być tak irracjonalna, że aż śmieszna. Michał, mój anioł
stróż, zstąpił z Nieba, by mnie opieprzyć i oznajmić, że mam kochać demonicę,
którą on chyba też kocha. Czasami mam wrażenie, że znajduję się w środku jakiegoś
cholernego snu! Ale, co gorsza, ja nie chcę z niego się wydostać, bo to by
oznaczało, że Marinette już ze mną nie będzie.
– A ty ją nadal
kochasz? – pytam, zanim zdążyłem się ugryźć w język.
Michał uśmiecha
się jakby pogrążony w cudownym śnie. Jego twarz jeszcze bardziej się rozjaśnia.
Wygląda przepięknie. Sam, nie mogę się nadziwić, że właśnie podoba mi się
facet. Ale czuć, po prostu czuć, że to nie człowiek. Tu obowiązuje inny kanon
piękna. A takiego zjawiska nie widziałem nigdy na tej ziemi. Jego wyglądowi
dorównuje, a może i przewyższa tylko widok Marinette jako anielicy ze snu…
– Kocham, ale
moja miłość nie wystarczy. Ona kocha mnie jak brata.
To ciebie kocha tak jak ja ją. Chcę tylko jej
szczęścia. Od tysięcy lat chcę zauważyć uśmiech na jej twarzy. A tylko w twoim
towarzystwie przypomina choć trochę dawną siebie, zaczyna się otwierać. Możesz
ją ocalić, jeśli będziesz nadal przy niej trwać w swoim uczuciu.
Nagle odwraca
się, chyba ma zamiar opuścić mój pokój oknem, ale odwraca się ostatni raz.
– Przemyśl jej
słowa, mogą ci pomóc! – uśmiecha się i wyskakuje przez okno. Podbiegam w
tamtą stronę. Wychylam się, zniknął. Nagle dostrzegam pióro. Nie należy ono do
żadnego ptaka, jego biel nie jest ziemska. To jedyny dowód na to, że mój gość
był prawdziwy. Delikatnie chwytam opadające pióro. Już wiem, co mam zrobić.
Byłem zagubiony, ale doszukałem się prawdy. Muszę stanąć naprzeciw przeszłości
i zrobić wszystko, by Marinette zaznała szczęścia.
Marinette:
Chwiejnym
krokiem mijam ulice Paryża. Szczerze powiedziawszy, wyglądam pewnie jak pijana
nastolatka, których pełno podczas paryskich nocy. Mimo moich starań, nie jestem
wstanie iść pewnym, prostym krokiem. Nawet mi wszystko jedno. Mam dość! Boże,
wiem, że zgrzeszyłam, ale ile jeszcze kar! W głębi serca wiem ile. Cała
wieczność… Dobrowolnie wybrałam Piekło, mam to na co zasłużyłam. Smak jego ust…
Nigdy nie próbowałam nic równie słodkiego, gdybym mogła cofnąć czas i wciąż i
wciąż przeżywać tę chwilę. Jego dłonie na moim ciele, jego wargi delikatne jak
płatki róż. Nie! Muszę przestać o tym myśleć. Tylko ten głupi umysł, który
przywołuje wspomnienia. „Kocham cię”, wyznał to. Ja nigdy nic takiego nie
czułam. Michał i Lucyfer zawsze przy mnie czuwali. Jednak nigdy nie wywołali u
mnie czegoś takiego. Nie wiem co to… Gorąc… Nie, przecież miałam gęsią skórkę. Radość,
to za mało powiedziane, przez chwilę wróciłam do Nieba. Czy to miłość? Nie! Ten
chłopak sobie coś ubzdurał, zniszczył mój spokój! Nie może mnie kochać… Po moim
występie pewnie zmienił o mnie zdanie. Tak powinno być… Tylko dlaczego, na myśl
o tym, że Adrien mnie znienawidził boli mnie serce? Pragnę jego miłości, jego
ramion, uśmiechu, ciepła. Co on ze mną zrobił?! Boże, chroń go! Daj mi siłę, by
go uchronić, by jego dusza trafiła do Nieba!
W
jakieś ciemnej uliczce teleportuję się. Muszę uważać, żeby moje magiczne pokazy
nie zyskały widzów. Moją drogę przecina Lucyfer. Nasze spojrzenia krzyżują się.
Jego nadal jest lodowate, pozbawione jakikolwiek uczuć. Potwór pożarł mojego
przyjaciela. Czy mogę go odzyskać? Ile ja bym dała, żeby uśmiechnął się do mnie po staremu, doradził mi,
wysłuchał, objął opiekuńczo? Ten anioł już nie istnieje. Muszę się z tym
pogodzić, im szybciej to zrobię, tym mniej będę cierpieć.
–
Co tam u naszego Kociaka, Mari? Masz go w garści?
Zaciskam
pięści. Zaraz wybuchnę. Te słowa obrzydzają mnie, a jeszcze bardziej
wypowiadająca je osoba. Kiedy w Niosącym Światło zaszła tak gwałtowna zmiana?!
Kiedy utracił te resztki czułości?! Głupie pytanie… Jego całkowitą zmianę
spowodował Azazel.
–
Ja… Tęsknie za tobą, Niosący Światło.
To
zdanie samo wyrywa się z mojej piersi . Nie jestem wstanie dłużej się
powstrzymać. Tęsknie za nim, może gdyby mnie nie opuścił nie zakochałabym się.
Wątpię. Miłość to miłość. Nie da się jej okiełznać, zapobiec. Jednak, to
wszystko nie zmienia faktu, że potrzebuję mojego przyjaciela. Spoglądam na jego
twarz. Przez chwilę w jego oczach dostrzegam dawną czułość, ale tylko na ułamek sekundy.
Mrok wywarł na nim już zbyt duże piętno. Jego twarz ponownie kamienieje.
–
Mari, moja droga. Przecież zawsze jestem z tobą.
Te
słowa pozbawione jakikolwiek emocji, przyprawiają mnie o zimny dreszcz. Blondyn
podchodzi do mnie i łapie mnie za podbródek. Sparaliżowana czekam na kolejny
ruch, boję się. Jego usta brutalnie wpijają się w moje wargi. Jego druga dłoń
łapie mnie w pasie w stalowym uścisku. Nie mogę się ruszyć. To nie jest
pocałunek jakim obdarzył mnie Adrien, pełen czułości, miłości, namiętności.
Lucyfer chce mi tym gestem oznajmić, że jestem jego własnością, prywatną
zabawką, którą nienawidzi się dzielić. Po moich policzkach spływają gorzkie
łzy. Czuję, że opadają mi siły. Gdzie się podział Niosący Światło?! Boję się…
Nie mam tyle mocy, by się wyrwać. W końcu kładę dłonie na jego piersi i
odpycham go strumieniem mocy. Nie jestem zbyt silna, ale to wystarczyło, by
demon mnie puścił. Spoglądam na niego z bojaźnią. Jego postać emanuje złowrogą,
potężną energią. Jest wściekły.
–
Nie ładnie, Mari… Tak nie traktuje się swojego pana. Twoje zachowanie coraz
bardziej mnie irytuje. Przyrzekłaś mi posłuszeństwo. Teraz wyznajesz mi, że
tęsknisz, po czym mnie odrzucasz. Jesteś niesubordynowana! Nie zmuszaj mnie do
ostateczności!
Jego
słowa budzą we mnie uczucie, którego nienawidzę. Uczucie, którego jako anioł
się wyrzekam, a raczej jako były anioł. Gniew… Jego słowa to jeden wielki stek
kłamstw.
–
Nigdy nie przyrzekałam ci posłuszeństwa. Obiecałam, że będę przy tobie na
zawsze, ale nigdy nie mówiłam, że zostanę twoją marionetką. I nie, nie tęsknie
za Lucyferem. Tęsknie za moim najlepszym przyjacielem, moim bratem, Niosącym
Światło.
Jego
twarz wykrzywia się w jeszcze większej złości. Wiem co chce zrobić. Nie ma
ucieczki. Niosący Światło nigdy, by tak nie postąpił, ale przede mną stoi
diabeł, w najczystszej postaci. Pośpiesznie formuję jakąkolwiek tarczę z
energii, by choć trochę zmniejszyć siłę uderzenia, choć zdaję sobie sprawę, że
moja moc jest niczym w porównaniu z tą należącą do Lucyfera. W jego dłoni
formuje się pocisk energii. Wytężam siły, ale moc uderzenia i tak odrzuca mnie
na przeciwległą ścianę. Moją czaszkę przeszywa tępy ból. Próbuję się podnieść,
ale nie daję rady. Moje oczy nie przekazują mi rzeczywistego obrazu. Wiem, że
się zbliża. Jego buty roznoszą echo w pomieszczeniu wykonanym z czarnego
kryształu. Chwyta mnie za ramiona. Podnosi niczym szmacianą lalkę. O dziwo jest
delikatny. Przytula mnie, uważając na miejsca, które najbardziej bolą.
–
Wybacz, skarbie. Doprowadziłaś mnie do szału – mówi, gładząc moje
włosy. Moje ciało przeszywa dreszcz obrzydzenia. Jednak nie jestem wstanie
panować nad ciałem. Przestaję czuć ból. – Zrozum w końcu, jesteś moja,
tylko moja. Nikt nie ma prawa cię tknąć, należysz do mnie.
Ton
jego głosu sprawia, że zaczynam wierzyć w te słowa. Bo niby po co istnieję?
Jestem tu tylko dla niego, przez niego. Tylko on mnie zauważa, tylko on się o
mnie troszczy w jakikolwiek sposób, tylko jego obchodzę. Po co mam walczyć ze
złem, też jestem demonem. Czas to zaakceptować. Zamykam oczy. Nie! W mojej
wyobraźni maluje się obraz blondwłosego nastolatka o oczach zielonych jak
wiosenna trawa. Nastolatka, który walczy ze złem, który się o mnie troszczy,
martwi, rozmawia ze mną, próbuje zrozumieć. Kocha mnie, mimo że nie raz
traktowałam go podle. Dla niego muszę walczyć. Nie mogę oddać jego duszy
Lucyferowi. Może nie mam na tyle mocy, by stawić czoła demonowi, ale mogę przez
wieczność odczuwać katuszę, jeśli tylko Adrien dostąpi chwały niebios. Ta myśl
dodaje mi sił. Odzyskuję panowanie nad ciałem i umysłem. W końcu staję o
własnych nogach.
–
Wybacz, ale muszę czuwać nad Agrestem.
Wypowiadam
słowa, po czym teleportuje się tuż przed dom Adriena. Mam złe przeczucia. Boję
się, że Lucyfer coś mu zrobi. Dlaczego jestem taka słaba?! Niechciane łzy znów
połyskują w moich oczach. Zimno mi… Chłód zdaje się wkradać nie tylko do mojego
ciała, ale i duszy. Nagle czuję ciepły
materiał na moich ramionach, odruchowo dotykam bluzy, którą ktoś mi zarzucił na
barki. Znam ten zapach. Odwracam się w stronę ukochanego. Mam dość udawania.
Kocham go! Jego dłonie lądują na moich plecach i przyciskając mnie do piersi
chłopaka. To tak przyjemne uczucie. Kawałek Nieba… Odruchowo zaplatam ręce na
jego tali. Myślałam, że mnie znienawidzi za moje słowa, a jest całkiem inaczej.
Nadal mnie kocha…
–
Mari, choć raz powiedz prawdę. Jedno prawdziwe zdanie z twoich ust mi
wystarczy – błaga Adrien.
–
Kocham cię – szepczę.
Chłopak
przeszywa mnie zaskoczonym spojrzeniem, jednak za chwilę zmienia ono wyraz na
pełne nadziei. Jego usta zbliżają się do moich, by za chwilę połączyć się w
pocałunku, który wyrażał wszystkie nasze uczucia. Miłość, rozpacz, tęsknotę,
namiętność….
–
Też cię kocham Mari – szepcze między pocałunkami.
–
Dlaczego jesteś taki głupi, zakochać się w demonie?! – śmieję się
gorzko.
–
Dlaczego jesteś taka głupia, zakochać się w ofierze?! – odpiera –
Odnalazłem drogę. Chcę wrócić do mojego świata i sam zawalczyć o siebie.
Wierzę, że dam radę zmienić ojca. O ile zostaniesz przy mnie?
Kiwam
głową. Nie opuszczę go. Może zabrzmi to złowrogo, ale zostanę jego demonem
stróżem. Cieszy mnie, że przemyślał moje słowa i postanowił walczyć o swoją
przyszłość.
Nagle
czuję przypływ negatywnej energii. Ktoś klaszcze i śmieje się pogardliwie.
Odwracam się. Przed nami materializuje się Azazel.
–
Piękna scena. Demon i człowiek. Miłość podobno bywa ślepa… Mari nie
sądziłem, że gustujesz w młodszych facetach. Cicha woda brzegi rwie. Zawsze
powtarzałem Lucyferowi, ona jest po stronie Stwórcy, ale nie… Idiota był
zakochany w tobie po uszy i wywlókł cię z Nieba! Wiedziałem, że w końcu
zdradzisz! Ale teraz nie ma kto cię uratować. Lucyfer sam wykona na tobie
wyrok! Udało mi się wykorzenić z niego wszystkie pozytywne uczucia! W końcu
jest panem Piekieł jakiego potrzebowaliśmy! Wcześniej jednak zabierzemy duszę
twojego kochasia.
–
Nie masz prawa! Zerwał umowę! Chce wrócić do swojej rzeczywistości!
Znów
czuję przypływ złej energii. Obok Azazela pojawia się Lucyfer. Patrzy na mnie
ze złością, ale i rozczarowaniem, odrzuceniem.
–
Tym bardziej przyjemne będzie dla mnie wyrwanie mu serca i strącenie jego
duszy do otchłani – oznajmia spokojnie nowoprzybyły.
Moja
dłoń splata się dłonią Adriena. Muszę go ochronić. Boże, mój Ojcze. Jeśli
jeszcze w ogóle mam prawo się tak do ciebie zwracać. Wiem, że nie powinnam do
ciebie mówić, a co dopiero o cokolwiek prosić. Zdradziłam cię. Jednak moja miłość
nie zgasła. W imię tej miłości! Miłości do Ciebie! Miłości do Adriena! Ocal go!
Skaż mnie na wieczne męki, ale ocal jego duszę. Nie dopuść, by Twój syn doznał
ognia piekieł! Pomóż mi go ocalić! Błagam Cię, wybacz mi moje winy, jako i ja
wybaczam moim winowajcom! Tak, nie mam żalu do Lucyfera i Azazela, nie ma we
mnie nienawiści.
–
Proszę was, pogódźmy się! Nie dopuśćmy do walki – wyznaję.
Azazel
parska śmiechem. Tego typu rozwiązanie jest dla niego pozbawione realizmu.
–
Nie masz szans, Marinette! Poddaj się! Twoja moc jest osłabiona! Jak każdy
upadły oddałaś część mocy Lucyferowi. W nim jest cała moc Piekieł – oznajmia
Azazel.
Robię
krok do przodu. Adrien próbuje mnie odciągnąć, a ja tylko odwracam się w jego
stronę i uśmiecham się z miłością.
–
Zaufaj Ojcu, Adrienie! On cię nigdy nie zostawi!
–
Naprawdę wierzysz, że Stwórca po tym wszystkim ci pomoże! – krzyczy
Lucyfer.
–
Nawet bym nie śmiała. Nie zasługuję na pomoc Boga. Ale Adrien jest czysty!
A ja dla tej niewinności jestem wstanie poświęcić wszystko!
Lucyfer
uśmiecha się kpiąco. Posyła w naszą stronę pierwszą wiązkę energii. Próbuję to
zablokować, ale i tak mi się oberwało. Tylko motywacja pozwala mi stać na
nogach.
–
Mari! – krzyczy Adrien, chce do mnie podbiec, ale blokuje go swoją
energią. Nie pozwolę na jego ofiarę. – Nie rób mi tego – szepcze.
–
Masz żyć – mówię do Adriena i staję przed dwoma najpotężniejszymi
demonami.
–
Naprawdę poświęcisz wszystko dla tego chłopaka! Zrozum jesteś na straconej
pozycji! – krzyczy Azazel.
Uśmiecham
się delikatnie w ich stronę. Jestem demonem, ale staram się przywołać do siebie
pozytywną energię.
–
Nie chcę walki. Nie chcę waszego gniewu. Chcę porozumienia.
–
Porozumienia? – odpiera Lucyfer
Wiązki
energii posyłane ze strony Lucyfera uderzają we mnie jedna po drugiej. Otacza
mnie tylko mgiełka pozytywnej energii. Nie będę walczyć. Czuję jak moc
Niosącego Światło kaleczy każdy skrawek mojego ciała. Zbliżam się do niego.
Moje ciało pali, ale ja muszę iść. Muszę przekazać miłość.
–
Nienawidzisz mnie! – krzyczy, pomiędzy salwami pocisków energii,
Lucyfer.
Łapię
się w okolicy serca. To nie prawda… Nie nienawidzę go, nie znam tego uczucia.
Współczuję jemu i Azazelowi. Ich gniew, zło wynika z braku miłości. A to
ogromny niedostatek.
–Nie
nienawidzę cię – mówię.
–
Kłamiesz! – krzyczy Lucyfer.
Tym
razem jego moc powala mnie na kolana. Nie jestem wstanie utrzymać się na
nogach. Jednak wciąż zmierzam w jego stronę, czuję, że delikatna mgiełka
pozytywnej energii mnie nie opuściła. Nagle przeszywa mnie fala ciepła. Moja
aura mocnieje. To Adrien… Jestem otoczona jego aurą. Dziękuję ci, kochany! W
końcu jestem blisko mojego dawnego przyjaciela. Z trudem podnoszę się i
chwiejnym krokiem staję na nogi. Łapię jego dłoń.
–
Nie nienawidzę cię! Wręcz przeciwnie. Nadal cię kocham, bracie – oznajmiam,
a z mojej dłoni wydobywa się jasne światło, które otula mojego przyjaciela.
Jego
źrenice się rozszerzają. Chyba nie spodziewał się tych słów. Jego energia
przestaje mnie atakować. Opada na kolana. W jego oczach pojawiają się łzy. W
jego oczach… W oczach, które dobrze znam. W oczach pełnych wesołych iskier.
–
Wybacz Marinette! Wybacz mi wszystko!
Obdarzam
go czułym uśmiechem i mocno przytulam do siebie. To Niosący Światło, mój
przyjaciel, któremu na mnie zależy… Wrócił! Uśmiecha się do mnie serdecznie i
mdleje. Musi się oczyścić, a to wymaga od niego sporo wysiłku.
–
Ty głupcze! Dałeś się nabrać! – wrzeszczy Azazel. – Jesteś
słaby, Lucyferze! To ja jestem panem Piekieł!
W
jego dłoniach zaczyna się materializować kula złowrogiej energii. Cała jego
moc.
–
Przestań! Twoje ciało może tego nie wytrzymać! Skażesz się na
wieczność w czeluściach otchłani! – krzyczę.
–
Nawet jeśli, przyjemnie będzie się tam z wami spotkać!
Nie
mam szans. Moja energia zanika. Wykorzystałam ją prawie całą na oczyszczenie
duszy Lucyfera. Boże, uratuj Adriena! Pomóż mu! Kula energii zmierza w moją
stronę. Zamykam oczy. Uśmiecham się, nie boję się wiecznego cierpienia. Są
ważniejsze stworzenia do ocalenia niż ja. Nagle czuję jak wypełnia mnie ogromna
moc, ciepło, miłość. Tak jak w niebie. Otwieram oczy. Moje oblicze promienieje.
Czyżby? Unoszę się nad ziemią. Moje plecy zdobią ogromne śnieżnobiałe skrzydła.
Moje włosy, zaczynają się wydłużać i znów sięgają mi do kostek, jak dawniej.
Podlatuję do Adriena. Patrzy na mnie z fascynacją i niedowierzaniem. Całuję go
delikatnie w usta. Chłopak opamiętuje się i przeszywa mnie wzrokiem.
–
Mari… – szepcze.
Uśmiecham
się do niego promiennie. Boże, dlaczego? Czy jeszcze zasłużyłam na takie
szczęście? Na Twoją miłość?
–
Moje dziecko, tak długo na ciebie czekałem – rozlega się głos z
nieba, najpiękniejszy, pełen miłości i słodyczy.
–
Wybacz, nie jestem godn…
–
Nie, Marinette! Kocham cię! Nigdy nie byłem na ciebie zły. Czekałem tylko
na ciebie. Na moment, kiedy postanowisz się do mnie zwrócić. W końcu ta chwila
nadeszła, dzięki Adrienowi – przerywa Bóg.
–
Ojcze… Ja też cię kocham – szepczę.
Nie
mogę powstrzymać łez. Ciekną jedna po drugiej. Nagle ogarnia mnie niepokój. Mroczna
energia powraca. Ale jak to możliwe.
–
Jaka wzruszająca scenka. Nasz aniołek wrócił do domku. Nie na długo.
Zniszczę was! Zniszczę!
Tych słów nie wykrzykuje już Azazel. To jego głos, ale postać… Przed nami
materializuje się twór z samej mrocznej energii. Azazel poświęcił ciało. Teraz
przed nami pojawia się czysty chaos. Nie dam się teraz pokonać. Mam cel. Muszę
bronić Adriena. Ojcze, użycz mi Swej mocy! W mojej dłoni materializuje się
miecz niebiańskiego ognia. Święte płomienie nacierają na złą moc. Oczyszcza ją.
Zło dobrem zwyciężaj. Miłością…
Gdybym też miał dar
prorokowania
i znał wszystkie tajemnice,
i posiadał wszelką wiedzę,
i wszelką [możliwą] wiarę, tak iżbym góry przenosił.
a miłości bym nie miał,
byłbym niczym. *
i znał wszystkie tajemnice,
i posiadał wszelką wiedzę,
i wszelką [możliwą] wiarę, tak iżbym góry przenosił.
a miłości bym nie miał,
byłbym niczym. *
Adrien:
Wszystko
wróciło do normy. Jest tak jak dawniej. No nie do końca. Rozmawiałem z tatą.
Wyjawiłem mu prawdę o sobie. Wpadliśmy sobie z ojcem w ramiona. Żałuje tego kim
się stał, poprosił mnie o wybaczenie. Mari miała rację trzeba samemu walczyć o
swoje szczęście. Plagg wrócił! Za pomocą Plagga i Nuru odnajdziemy mamę.
Przekonamy ją, by do nas wróciła. Tata naprawdę się zmienił. Marinette. Od
tamtej pory jej nie widziałem. Boję się, że już jej nigdy nie zobaczę. Co ja
mogę dać aniołowi? Jestem zwykłym śmiertelnikiem, a ona… Nie zasługuję na nią.
Co ze mnie za facet? Byłem taki bezsilny, gdyby nie Mari… Ocaliła mnie!
Wchodzę
do klasy ze spuszczoną głową. Ostatnio nie mam ochoty na rozmowy. Nino i Plagg
próbują coś ze mnie wydusić, ale bezskutecznie. Bez niej czuję się pusty,
jakbym nie miał czegoś bardzo istotnego. W klasie jest chyba głośniej niż
zazwyczaj, cała szkoła wydaje się huczeć. W końcu zauważam Nino. Podchodzi do
mnie ze swoją dziewczyną Alyą.
– Mamy nową
uczennicę! – oznajmia podekscytowany Nino.
Nie
obchodzi mnie to za bardzo. Jednak przytakuję na znak, że cokolwiek do mnie
dociera.
–
Poznałam ją, chyba się zaprzyjaźnimy. Jest taka piękna, a zarazem miła. I
te jej włosy… – szczebiocze Alya.
Dzwoni
dzwonek, a do klasy wchodzi nauczyciel. Chyba ta nowa będzie w naszej klasie,
bo nasz wychowawca szykuje się do przemowy.
–
Zaraz przyjdzie do nas nowa koleżanka. Przyjechała do nas z samych Chin,
bądźcie dla niej mili.
Nagle
rozlega się pukanie. Moje oczy automatycznie odwracają się w stronę drzwi.
Wrota uchylają się. To nie możliwe! W progu stoi Mari. To na pewno ona. Nawet
ta sama aura, promienieje miłością. Wygląda przepięknie, jak anioł… Włosy upięła w dwa, bardzo długie warkocze.
Ubrała się w zwiewną czerwoną sukienkę w czarne kropki. Moja kochana Ladybug.
Wstaję. Cała klasa patrzy na mnie jak na szaleńca.
–
Marinette! – krzyczę, podbiegając do niej.
Dziewczyna
uśmiecha się promiennie, a ja biorę ją w ramiona i obracam wokół siebie. Nigdy
jej już nie puszczę. Kocham ją najbardziej na świecie! Z nią świat przestaje
istnieć. Jesteśmy tylko my Adrien i mój anioł – Marinette.