niedziela, 19 czerwca 2016

Miniaturka 2: Ta, która się wznosi cz.3

Hejka!
Jednak nie jest to ostatnia część, lecz przedostatnia :)
Zapraszam do czytania i komentowania :)
 ***
Adrien:
                Znów budzą mnie krzyki rodziców. Z jednej strony jestem zadowolony z tego, że mama jest z nami, a z drugiej… Nienawidzę tych ciągłych kłótni. Jakby w ogóle już… się nie kochali. Przecież jak darzysz kogoś miłością, to się o niego troszczysz, a nie wrzeszczysz od rana do wieczora! Może to dziwne, ale nie korzystam z kolejnego życzenia. Mam umowę z Marinette i wiem, że mogę ją prosić, o zmianę rzeczywistości. Ale wciąż mam tą cholerną nadzieję, że coś się zmieni.
                Najbardziej jednak doskwiera mi brak Plagga. Nie sądziłem, że kiedyś będę tęsknić za tym fanem sera. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że to mój najlepszy kumpel. Znał każdą moją tajemnicę, troskę, zachciankę, marzenia! Teraz go nie ma. Mój pokój nagle stał się pusty. Rodzice prawie nie zwracają na mnie uwagi, a ja siedzę sam w swoich czterech ścianach. Zyskałem mamę, straciłem przyjaciela. Czy to nie zbyt wielka cena? Potrząsam głową. Nie ma Plagga, bo mój ojciec nie jest złoczyńcą. Powinienem się cieszyć?
                Chowam twarz w dłoniach. To dla mnie za wiele. Czy ja nie mogę być szczęśliwy? Nagle czuję czyiś dotyk na ramieniu. Odwracam głowę. Na moim łóżku po turecku siedzi Marinette i uśmiecha się do mnie pokrzepiająco. Nic nie zostało ze strasznej demonicy, która ukazała mi się za pierwszym razem. Może wciąż próbuje być tą złą, ale czuję, że to maska, tytuł Upadłego Anioła nie pasuje do niej w ogóle. Nie rozumiem, dlaczego udaje. Raz ukazała przede mną swoją twarz na balu. Ten facet ją zranił, kimkolwiek był. Ona ma serce, choćby temu zaprzeczała. Nie rozumiem, jak tamten facet mógł ją źle potraktować! Marinette jest doskonała! Karcę się w myślach. Cały czas myślę pozytywnie o demonie, to nie jest rozsądne. Może to kolejna zagrywka... Przecież wyraziła się jasno Lucyfer chce mojej duszy, a ona ma ją zdobyć.
                Co cię trapi? pyta zmartwionym głosem.

                Patrzę na jej twarz. Jeśli udaje tą dobrą, to jest genialna, bo ja naprawdę zaczynam ją lubić i, co najgłupsze, potrzebować. Teraz nie wyobrażam sobie dnia bez jej wizyty. 
                Myślałem, że z mamą będzie pięknie, że moje życie się zmieni. A czuję się, jakbym trafił do lepszego świata, ale nie dla mnie. To lepszy świat dla Paryżan, których nie krzywdzi Papillon.
                Może to się zmieni, ten świat zasługuję na jeszcze jedną szansę, a jeśli ją spieprzy, to przeniosę cię do innej rzeczywistości. Twój tata dostanie duży projekt, może on zjednoczy twoich rodziców we współpracy – oznajmia pogodnie.
                Faktycznie to może się udać. Moi rodzice znajdą przy projekcie wspólny język. Zawsze tak było. Mimowolnie się uśmiecham. Może wcale nie jestem skazany na cierpienie. Mam nową nadzieję. Nawet Plagga mogę kiedyś spotkać, choćby przypadkiem. 
                Dzięki za wsparcie.
                Dziewczyna spogląda na mnie zdziwiona. Po chwili wybucha śmiechem, jakbym opowiedział jej najlepszy dowcip.
                Wiesz, za co ty mi dziękujesz?
                Kiwam głową. Dla szczęścia mojej rodziny jestem gotowy na wszystko.
                Brakuje ci go prawda? pyta w końcu.
                Spoglądam na dziewczynę. Trafiła w sedno. Rodzina jest dla mnie ogromną wartością, ale przyjaciel również. Teraz go nie ma.
                Tak, ale mam nadzieję, że go jeszcze zobaczę. Przecież takiej przyjaźni nie traci się tak po prostu, prawda? pytam 
                Jej twarz zmienia się diametralnie. Niknie uśmiech, zastępuje go grymas bólu. Chyba zadałem bardzo niefortunne pytanie. Zdaję sobie sprawę, że wciąż użalam się nad sobą, a rzadko myślę o jej przeszłości. Nie wygląda na osobę szczęśliwą. Marinette rzadko się uśmiecha. Czasami mam wrażenie, że jest najbardziej doświadczoną przez los osobą jaką znam. 
                Też  tak kiedyś myślałam, ale okazało się inaczej. Jedna decyzja może zniszczyć wszystko. Pamiętaj, że wszystko ma swoją cenę i zastanów się, czy jesteś ją wstanie zapłacić. 
                Chcę jeszcze coś powiedzieć, ale nie zdążam. Znika uwielbia to robić. Zbyt wielka cena... Sam już nie wiem. Poświęcenie przyjaźni to zbyt wiele? Palące serce podpowiada mi, że owszem. Opadam zrezygnowany na łóżko. Zamykam oczy i powoli się wyciszam…

Znajduję się w niezwykłym miejscu. Nigdzie nie widziałem tyle piękna. Świat ten wydaje się upleciony z najdelikatniejszych złotych nici oraz szlachetnych kamieni. Wszędzie ogarnia mnie światło w barwach tęczy, a liczne wodospady kryją wodę tak czystą, że aż lśniącą. W centrum stoi niezwykły budynek. Wydaję się zrobiony z kryształu, w którym światło odbija się na siedem barw. Wszędzie latają owady, jakby motyle, tyle że o wiele większe i jakby przewlekane diamencikami. 

                Nagle zauważam nieziemskie zjawisko. Dziewczyna, niestety odwrócona tyłem, tańczy wśród stada motyli. Jej długie do ziemi, czarne włosy poozdabiane są tymi niezwykłymi owadami, które z wdzięcznością ozdabiają ją i jej ogromne skrzydła. Tak, skrzydła! Dziewczyna dzierży na swych plecach, śnieżnobiałe twory z piór. Bije od niej blask, a jej stopy poruszają się z nadzwyczajną gracją. Obok niej siedzi dwóch mężczyzn, też posiadających skrzydła. Uśmiechają się z miłością do tańczącej. Od razu widać, że oboje darzą ją jakimś większym uczuciem. Blondyn wydaje mi się znajomy, jednak nie mogę przypomnieć sobie sytuacji, w której mogłem go poznać. Nagle odwraca się w moją stronę. Już wiem! To on skrzywdził Marinette! Teraz jednak posiada skrzydła, w odróżnieniu od sytuacji, z której go kojarzę. No i teraz nie bije od niego ten przeraźliwy chłód, a raczej ciepło i blask. I oczywiście patrzy na tę dziewczynę spojrzeniem pełnym miłości. Nagle zjawiskowa anielica obraca się w moją stronę. W pierwszej chwili gęste włosy, zasłaniają jej twarz, jednak w końcu opadają, a moim oczom ukazuje się niezwykła piękność. Jej oczy są niebieskie, ale gdzieniegdzie błyszczą na kolor fiołkowy. Delikatny uśmiech uwydatnia rozkoszne dołeczki na jej policzkach. Jasna sera, szlachetne, a zarazem delikatne rysy twarzy uwydatniają bijące od niej ciepło i miłość. Sama jej bliskość sprawia, że serce stawało się lekkie. Po chwili dopiero doznaję przełomowego odkrycia. Te oczy, twarz. Te same, a zarazem inne. Marinette. Czy to naprawdę ona? Nadal jej piękna, ale wydaje się być kimś zmęczonym, walczącym z ogromnym bólem, a tu jaśnieje niczym tysiące gwiazd na niebie. Ale to ona, czuję to. Nagle łapie chłopaków za ręce i zaczyna z nimi tańczyć. Zawsze wydawało mi się, że ja nie dostrzegam uczuć innych, ale ona przebija wszystko. Ona nie zauważa tego, że oni ją kochają! Gorzej! Ona nieświadomie z nimi flirtuje… Choć widzę, że jest tu taka niewinna, czysta. Ona kocha ich, ale nie tak, jak oni tego oczekują. 
                Nagle oślepia mnie światło, jest ono tak jasne, że na słońce mógłbym patrzeć godzinami. Jednak ten blask przeszkadza, jak widać, tylko mnie. Wszyscy patrzą na owe zjawisko normalnie, choć z dozą szacunku i miłości. Moje serce też nagle wypełnia uczucie lekkości i szczęścia. Mógłbym trwać w takim stanie cały czas, nie ruszać się przez wieki. Nie mogę tego pojąć, ale nigdy nie doznałem tyle radości. Z trudem przywołuję resztki świadomości. Spoglądam na Marinette. Przestaje tańczyć. Jej skrzydła unoszą ją i z jeszcze większym uśmiechem, ciągnąc za sobą przyjaciół, wpada w ów światłość. Niestety, nadal nie jestem wstanie patrzeć, więc nie wiem, co tam się dzieję. Na szczęście słyszę dźwięki. 
                Czas odpocząć stwierdza z troską Marinette.
                Ma rację, proces tworzenia się skończył oznajmia blondyn.
                Nie do końca,  moje dzieci.
                Napawam się tym głosem. Ostatnie słowa, niby tak proste, a brzmią jak najwspanialsza muzyka, ba… Żadna muzyka jaką znam nie równa się z głosem tej przeogromnej światłości. Gdybym tylko mógł, słuchałbym całą wieczność tego prostego zdania. Czy to jest właśnie Bóg? Chyba tak. Przy nikim nie czułem tyle miłości, ciepła i ukojenia. 
                Ojcze, co masz na myśli? pyta poważnie blondwłosy anioł. 
                Stworzę istoty na mój obraz i podobieństwo. Dam im władzę nad wszelkim stworzeniem. Będą panować na Ziemi po wsze czasy. Obdarzę ich, tak jak was, wolną wolą. Taki jest mój zamiar, Niosący Światło.
                Zapada cisza. Wszyscy najwidoczniej są zdziwieni orędziem Stwórcy. Ja sam nie wiem, co myśleć. Nie wiem gdzie jestem, ale chyba trafiłem na moment stwarzania mojej planety. Matko! Marinette jest taka stara! Może nie powinienem się zwracać do niej na ty. Potrząsam głową. To chyba najmniej istotne myśli, jakie mi mogły w tym momencie przyjść do głowy.
                To wspaniały pomysł! Zaopiekujemy się nimi! woła podekscytowana Marinette.
                Przemyślałeś to dokładnie, Ojcze? Co jeśli się zbuntują? Narobią zła! Wolna wola może ich zgubić! sugeruje blondyn, nazwany przez Boga Niosącym Światło. 
                Dziewczyna obejmuję przyjaciela od tyłu, próbując okiełznać jego sprzeciw. On odwraca się i napotyka jej oczy pełne nadziei. Mimowolnie uśmiecha się na jej widok. Nawet z tak daleka jej wzrok oddziałuje też i na mnie. Może nie wygląda jak jakiś dyktator, ale mimo to jej zdanie jest niezwykle ważne dla towarzyszy.
                Na razie nie ma po co się zamartwiać, mój drogi. Musimy zaufać Ojcu, on nigdy nie robi nic pochopnie. 
                Znów nie mogę patrzeć na tę scenę, gdyż to przeogromne Światło podchodzi do dziewczyny i jakby ją obejmuję w ojcowskim uścisku. 
                Nagle widok rozmazuje się. Teraz jestem na niezwykłej polanie, pokrytej różnobarwnym dywanem kwiatów. Wśród tych roślin, rozmawiają ze sobą  brązowowłosy anioł z poprzedniej wizji i Marinette. Chłopak bawi się pojedynczymi kosmykami długich włosów Mari. Nie odzywają się do siebie, ale nie widać by im to przeszkadzało. Chłoną swoją bliskość . Dyskretnie splatają swoje dłonie.
                Kochasz mnie? pyta niepewnie anioł.
                Ona spogląda na niego z czułością. Jednak to nie jest wzrok miłości, jakiej on oczekuje. Raczej anielica traktuje go jak brata.
                Oczywiście, że tak, głuptasie. 
                Nagle na polanę nadlatuje ktoś trzeci. Drugi przyjaciel Marinette. Bez ceregieli siada z drugiego boku dziewczyny i ujmuję jej dłoń, po czym przybliża ją do ust i całuje delikatnie. Mari w odpowiedzi cmoka go w policzek, jednak i jego nie traktuje jak ukochanego.  Mimo wszystko brązowowłosy robi się nerwowy.
                Mari, mogę cię na chwilkę porwać? pyta blondyn.
                Dziewczyna patrzy przepraszająco na bruneta. Ten tylko kiwa z rezygnacją głową i powoli wstaje. Dziewczyna uśmiecha się do niego delikatnie. On mimowolnie odpowiada jej tym samym i oddala się.
                Co się stało?
                Trzeba pogadać ze Stwórcą, stworzenie ludzi nie jest dobrym pomysłem.
                Moja spojrzenie przybiera ten sam oburzony wyraz jak u Mari. Co on ma do ludzi?! Co my mu w ogóle zrobiliśmy?! Jednak mina Marinette szybko się zmienia, znów przybiera łagodny wyraz, trochę pobłażliwy, jakby miała zamiar coś wytłumaczyć nie do końca roztropnemu dziecku. Delikatnie kładzie mu dłoń na ramieniu.
                – Mój drogi, zaufaj Ojcu! On nie zrobiłby nic pochopnego. Zaufaj Mu. Oczywiście, możesz jeszcze z nim porozmawiać, On cię nie odrzuci, zawsze wysłucha oznajmia ze spokojem anielica.
                – Porozmawiam! Musi mnie wysłuchać! – odpiera zdenerwowany. – Ty jednak jesteś po jego stronie. Jak zawsze – kończy z żalem.
                – Nie mów tak! Wiesz, że cię kocham! Po prostu zaufałam Ojcu! – mówi, przytulając się do anioła.
                – Obiecasz mi coś? – pyta blondyn.
                Mari tylko kiwa głową. Coś czuję, że to nie za dobry pomysł. Mam złe przeczucia.
                – Pozostaniesz przy moim boku na zawsze?
                Dziewczyna uśmiecha się łagodnie. Mam ochotę krzyknąć. Nie powinna się na to godzić! Przysięga to nie temu kumplowi, któremu powinna!  Jak mogłem być tak głupi, że dopiero teraz połączyłem fakty. Przede mną stoi sam Lucyfer, teraz anioł, a przyszły pan Piekieł. 
                – Przysięgam.
                Głos Marinette dociera do mnie jak echo. Znów przenoszę się w inne miejsce. Pierwsze co rzuca mi się w oczy to Mari. Otacza ją ciepła aura, pogrążona jest w medytacji, modlitwie, która wypełnia ją całą. Z jej oczu sączą się krystaliczne łzy. Nagle znów oślepia mnie ta niezwykła światłość. Bóg… Anielica otwiera oczy, ale aura nie znika, w połowie wciąż jej umysł medytuje. Wpada w ramiona (chyba, nie za bardzo widzę) Boga. Pomieszczenie wypełnia szloch. 
                – Moja kochana Marinette, moje dziecko. Wiem, co zrobisz. Niosący Światło został schwytany i ty wraz z nim. Przemyśl swoją decyzję, nie jest za późno! Nie brałaś udziału w buncie, czułem twoją aurę. Wspierałaś nas. Zostań ze Mną.
                – Nie mogę! Obiecałam! – krzyczy przez łzy. – Nie chcę odejść. Tak bardzo się boję. Czy będę cierpieć?
                Bóg delikatnie głaszcze dziewczynę po głowie. Jest to bardzo uspokajający gest.
                – Cokolwiek się stanie, będę czekał. Zawsze będziesz mogła wrócić. Kocham cię, moje dziecko. 
                Mari zanika w Światłości. Jej szloch cichnie.
                Znów się przenoszę. Znajduję się na pustyni. Z jednej strony znajduje się Bóg, jego anioły i Mari. Po drugiej, na czele z Lucyferem, zapewne inni zbuntowani mieszkańcy nieba.
                – Daję wam ostatnią szansę. Pozwolę wam wrócić do Raju – oznajmia Bóg.
                Upadli rozglądają się po przywódcy buntu. Blondyn pozostaje niewzruszony. Żaden buntownik nie zmienia decyzji, wiernie czuwając przy Lucyferze. W tym momencie z tłumu aniołów występuje Mari. Dziś nie ma po niej śladu łez. Wygląda pewnie, potężnie i dumnie. Staje koło upadłego anioła.
                – Mari, błagam! – krzyczy w jej stronę brązowowłosy przyjaciel. Chce do niej podbiec, ale blokuje go za pomocą jakiegoś pola energii.
                – Podjęłam decyzję, Michale.
                Potem już nie mogłem na to patrzeć. Michał we łzach błagał ją o zmianę decyzji, ale w końcu… W jego dłoniach materializuje się ognisty miecz, wykonuje zamach. Piękny głos, zmienia się w przeraźliwy krzyk. Po chwili znajduję odwagę, by otworzyć oczy. Marinette płacze, wycierają łzy w pióra skrzydeł, które kiedyś zdobiły jej plecy.
                Nagle wszystko ciemnieje. Moją głowę przeszywają głosy: „Uratuj ją”.


                Budzę się mokry od potu. Czuję jak ktoś gładzi moje włosy. Widzę Mari, która patrzy na mnie z troską. Teraz przypomina mi tą anielicę ze snu. Widząc, że na nią patrzę, czerwieni się i znów przybiera poważny wyraz twarzy.

                – Miałeś koszmar, to dlatego – tłumaczy  się.
                Uśmiecham się. Nie wiem jak, ale uratuję ją. Kierowany dziwnym uczuciem, przyciągam ją do siebie i łączę nasze usta.

sobota, 11 czerwca 2016

Komunikacik :)

Od razu mówię to nie zawieszenie bloga!
Dla zainteresowanych, notka pojawi się do końca przyszłego tygodnia. Przepraszam was za tak długą przerwę, ale na prawdę nie byłam w stanie pisać. Do wtorku mam tyle nauki, że nie wiem do czego najpierw ręce włożyć :/
Mam nadzieję, że doczekacie przyszłego tygodnia :)
Pozdrawiam
Anna-medium